Samodzielne zasypianie część II
Okropna Straszna Drastyczna metoda najwyraźniej dała efekt. Kubeł po dwóch minutach łełkolenia pada w łóżeczku jak nieżywy i zasypia. Oraz nie budzi się.
I PO CO MYŚMY SIĘ TAK MĘCZYLI TYLE MIESIĘCY???
Samodzielne zasypianie część I
Straciłam już nadzieję, że kiedykolwiek uda się nadrobić te blogowe zaległości - komputer złośliwie nawalił i jeszcze nie do końca zdecydował się działać, więc zdjęć chwilowo nie ma i pewnie długo nie będzie. Niemniej, ostatnio w rozwoju syneczka - czy może raczej: w rozwoju rodziców - miały miejsce dwa Wydarzenia, które chyba warto opisać, bo (przynajmniej nam) trudno uwierzyć.
Po pierwsze, Kubuś definitywnie został odstawiony od cycka. Bałam się, co to będzie, ale coraz bardziej dojrzewałam do tej decyzji - w końcu w grudniu cycki będą potrzebne dla kogo innego ;-) Kubeł je już wszystko, łącznie z pizzą i tego typu rzeczami, ale używał cycka do zasypiania. Któregoś dnia jednak, konkretnie tydzień temu, tak mnie ugryzł, że dostałam szału i powiedziałam dość. No i zaczęliśmy się usypiać bez cycka.
Kubeł darł się przez pół godziny jak opętany, bałam się, że go szlag trafi ze złości, ale - w końcu po kimś ma ten charakter, nie? Trafił swój na swego, nie dałam się, synek zasnął. Za chwilę obudził się, wrzeszczał jeszcze kwadrans, i znowu zasnął. I-- od tamtej pory nie chciał cycka nigdy więcej. Normalnie się obraził! Przez jeden dzień nie uwierzyłam, przez drugi też nie, w końcu musiałam: zwyczajnie zrezygnował i cześć. Cud? Wszystko jedno, cycki mamy z głowy.
Kolejny problem to było spanie, a konkretnie niespanie w nocy. Nawet nie to, że krzyczał czy nie chciał spać. Spał, tyle że wielokrotnie budził się na chwilę, łełkał, trzeba było wstać, podejść do niego, dać pić, dać cumelka, zasypiał znów od razu, niemniej... Tyle, że w wyniku dawania pić mniej więcej o piątej rano był przesikany łącznie z piżamą, materacem i sufitem sąsiada, więc przewijanie, przebieranie, usypianie, blablabla. Ale znaleźliśmy na półce taką książkę, po polsku to się bodaj nazywa "Uśnij wreszcie". Jest tam opisana drastyczna jak na początkujących rodziców metoda, żeby nauczyć dziecko zasypiać samodzielnie w łóżeczku bez żadnych dopalaczy: kładzie się je, wychodzi, przeczekuje trzy minuty wrzasku, wraca, uspokaja, wychodzi, przeczekuje pięć minut, wraca... itd., aż do dziesięciu minut. Podobno po kilku dniach świetnie działa. No to postanowiliśmy spróbować, opracowując strategię, dzieląc się zadaniami, przygotowując środki uspokajające i umacniając się nawzajem w podjętej decyzji. Metoda została rozpoczęta właśnie pół godziny temu, a przebieg wyglądał tak:
Tatuś włożył synka do łóżeczka, przykrył kołderką i wyszedł. Oboje rodzice, bladzi, na wstrzymanych oddechach, z timerem w ręku przeczekują trzy minuty.
Przez dwie minuty Kubeł robi "łeee". "Łeeee". "Łeeeeeeeeee" (nie mylić z wrzeszczy, to było zupełnie kontrolowane łeee, oznaczające: ej, gdzie są wszyscy???).
Po dwóch minutach z pokoju nie dobiega już żaden dźwięk.
Po trzech minutach rodzicom puszczają nerwy; uciekają do kuchni i nerwowo naradzają się, czy zajrzeć czy nie. Decydują, że nie.
Było to pół godziny temu. Kubeł najwyraźniej śpi. A my wyszliśmy chyba na niezłych durniów :-)))
Siła złego
W wyniku wyjazdu, całych gór roboty, w której toną rodzice, oraz - wreszcie - awarii komputera zaległości Piętrzą Się. Sytuacja jednak normalizuje się i miejmy nadzieję, że lada dzień pojawi się aktualizacja.