Jesteśmy w Grecji.
Nie wyjeżdżamy zbyt często na wakacje. Czasem do Krakowa, czasem na parę dni gdzieś blisko, ale tak żeby na dwa tygodnie samolotem, to nie. Ostatnio byliśmy w Rzymie, ale dawno. (I nie został żaden ślad z tego wyjazdu, oprócz zdjęć, stąd ta notka)
No to przylecieliśmy do Grecji.
Po trzech dniach w Atenach, gdzie gościła nas najkochańsza rodzina ever, wynajęliśmy autko i pojechaliśmy nad morze na resztę pobytu. Do domu* wynajętego przez airbnb. Jeśli kto się boi airbnb, zapewniam, korzystam od lat i w życiu nie miałam ani jednego malutkiego nawet problemu. Dom jest przepiękny, luksusowy oraz klimatyzowany, a nasz biały jak jajko nissan neo wozi nas po całym Peloponezie, w tajemniczy sposób nie zużywając w ogóle paliwa.
I jest wspaniale.
Nie wiem wprawdzie, jak to robią inni rodzice nastolatków. Jacek jest ogólnie nieszczęśliwy, że musiał przyjechać do Grecji. Jacek chce do domu. Jacek nienawidzi zwiedzać, nienawidzi robić czegokolwiek. No dobra: oprócz nurkowania. Tak po prawdzie, nurkowanie (chyba) wynagradza mu wszelkie obrzydliwości typu Mykeny czy inne Akropole. W czasie nurkowania też nasze nieznoszące się na codzień nastolatki zmieniają się w najlepszych kumpli i spędzają razem w wodzie całe godziny.
Magic.
Po Atenach przelecieliśmy się pobieżnie trzy dni. Fajnie, ale chyba raz wystarczy. Po prawdzie to nie zwiedziliśmy Muzeum Archeologicznego, bo jak ostatnie głupki pomyliliśmy je z Muzeum Akropolu, które naprawdę można sobie darować. Poza tym gorąco, głośno, kolorowo. Bardzo tania komunikacja publiczna, niedrogie pyszne jedzenie w mieście. Hint: wystarczy zejść kawałek w bok ze strefy turystycznej, żeby trafić na prawdziwe greckie knajpy z prawdziwym greckim jedzeniem, puste i fajne. Te turystyczne też nie są jakieś straszne, ale jednak fajniej w spokoju.
No i dotarliśmy do Tiros w Arkadii. Z tyłu góry, z przodu morze, pośrodku deptak i jakieś domki. Ma potencjał na kurort, ale chyba jeszcze nie teraz. Z turystów głównie Grecy. Jest mnóstwo plaż, które nazywają się "niezorganizowane", i są absolutnie przepiękne. Trzeba upchnąć gdzieś auto i zejść ostro w dół (a potem w górę), ale warto. Pusto, czysto i pięknie.
To, czego nam najbardziej brakuje, to duże sklepy. Nie ma. Wczoraj w poszukiwaniu supermarketu wypuściliśmy się pół godziny autem na południe. Supermarketu nie znaleźliśmy, ale zwiedziliśmy Leonidio, które jest śliczne i bardzo kameralne. Hint: wszyscy Grecy mówią doskonale po angielsku. Magiczne. Mamusia niby uczyła się pilnie greckiego przez ostatnie miesiące, ale jest zbyt zablokowana, żeby mówić. Durne. Ale też nie trzeba, gdyż patrz wyżej.
Przyjechaliśmy do Tiros w czwartek, w piątek byliśmy na "niezorganizowanej" plaży - cudnie - w sobotę dolegliwości okresowo-przeziębieniowe pokrzyżowały nam wszystkie plany, tata spędził dzień w łóżeczku, mama poszła z dziećmi na miejską plażę, gdzie siedziała sobie w cieniu, a dzieci nurkowały. Wystarczy wynająć leżaczek, a wszystkie sprzęty na plaży - kajaki, piłki, rowery wodne itp. - są w cenie.
I tu dochodzimy do tego, co w Grekach kocham najbardziej: są nieskomplikowani. Okazało się otóż, że mam za mało gotówki na leżaczki. Pokazałam Grekowi kartę i powiedziałam, że pójdę do bankomatu, ale Grek zaprotestował - oszalałaś, jest gorąco, pod górę i w ogóle bez sensu, zapłać później w knajpie w mieście. Zapłaciłam później w knajpie w mieście. No problem. Siga siga. Pływajcie w spokoju.
W niedzielę zrobiliśmy combo, najpierw pojechaliśmy do Myken - cudne, kupiliśmy sobie potwornie drogą amforę na pamiątkę. Amfory - kopie tych prawdziwych, znalezionych w Mykenach - robi otóż żona właściciela sklepu, kopiuje je ręcznie i maluje, są prześliczne. Zapłaciliśmy bez żalu, bez rachunku było taniej ;-), a przynajmniej jest pożytek z rękodzieła. Jak nam rozbiją w samolocie, posklejamy i będzie jeszcze bardziej autentyczna... No, a potem pojechaliśmy nurkować do zatopionego miasta. Wielkie słowa, oczywiście, mało ekscytujące to było - trochę cegieł pod mętną wodą. Niemniej, były rybki, muszle i jeżowce, o to chodzi.
Jutro, w poniedziałek, wybieramy się na miejską plażę piechotą. ponurkować i popływać kajakiem - tam jest jaskinia, w której jeszcze nie byliśmy. A w jakichś następnych dniach na południe. Sparta!
*Wynajęliśmy dom, bo początkowo planowaliśmy rodzinne wakacje w pełnym składzie, z dziadkami i dwoma psami. Durny Aegean Airlines odwołał jednakowoż wszystkie loty z Krakowa i rodzice nie przylecieli. Zmiana lokalizacji w ostatniej chwili okazała się średnio opłacalna, więc zostaliśmy w naszym luskusowym domu w czwórkę. Po prawdzie nie narzekamy ;-) A Bilbo został w Krakowie i to naprawdę lepiej, bo by go tu chyba szlag trafił z gorąca.