Dialogi rodzinne
Kuba:
- A my na plastyce rysujemy teraz portret!
- Oooo! I co, czyj portret rysujesz?
- Nie wiem.
Oglądamy prastare zdjęcia na blogu. Jacek:
- O jaa... Ale ja słodki jestem...
Mecz
Byliśmy na prawdziwym meczu! Na prawdziwym stadionie, tym z 36 roku ;-) A było to tak, że Hertha BSC patronowała jakiejś tam akcji w szkole, więc szkoła dostała bilety na mecz. Darmowe. No to poszliśmy, bo uznaliśmy, że drugiej okazji w życiu pewnie nie będzie - jakoś ubogo w kibiców w naszej rodzinie.
Fajnie było; Kuba próbował nawet coś z tego wszystkiego zrozumieć - ale nie bardzo mu szło, te wszystkie gwizdki i mnóstwo biegających facetów; bardzo się cieszył, jak Hannover strzelił bramkę - trzy bramki, ekhem - i bardzo był zawiedziony, kiedy mu mamusia wytłumaczyła, że to bardzo, bardzo niedobrze dla Herthy - no, w sumie jakoś się nie zafascynował futbolem ;-)
Jacek się świetnie bawił, bo przez cały czas on i Juri grali w karty.
Tata się nudził, bo na stadion nie wolno było wnosić dużych aparatów.
A mamusia bawiła się znakomicie!
Naprawdę, mogłabym chyba zostać kibicem. Mnie się podoba, kiedy kilkanaście tysięcy ludzi śpiewa tę samą piosenkę i tupią taki fajny rytm, poza tym ja piłkę w sumie dosyć lubię i nawet co nieco kumam... Ogólnie naprawdę fajne przeżycie, chociaż pieniędzy to bym pewnie na to nie wydała.
Taka różnica
Różnicę między synkami najlepiej widać na przykładzie zadań domowych ze szkoły. Zwłaszcza, że są to te same zadania z tych samych książek, lekko przesunięte w czasie (lekko, gdyż klasa Jacia, jak wiadomo, pcha dużo szybciej).
Kuba zadań przynosił - zwłaszcza na początku - sporo, bo chociaż nasza szkoła - jako całodzienna - nie może zadawać zadań do domu, to dzieci w weekendy muszą skończyć to, czego nie zdążyły na lekcjach. No a Kuba, który nudy i rutyny unika jak może, oczywiście często nie zdążał, więc przynosił i mordowaliśmy się z tym w domu.
Najgorsze były ule.
Ule to takie -- kratki -- z cyferkami, gdzie na dachu ula jest suma i trzeba dopisywać cyfry do kratek odpowiednio, żeby wyszła suma z dachu. Potworne, nudne, wykańczające zajęcie.
No i Jacuś ostatnio przyniósł ula.
Jacuś nie przynosi zadań do domu w ogóle, bo - fama głosi - na lekcjach pracuje najszybciej w klasie i raczej się nudzi, niż nie zdąża, więc nie ma czego nadrabiać. Ale ostatnio przyniósł matematyczną kolorowankę - i ule - na którą pani L. było szkoda czasu w szkole (i nic dziwnego).
Pamiętna robienia tego zadania z Kubą mamusia pobladła lekko i zarządziła, żeby usiąść do tego od razu, bo to będzie trwało nie wiadomo ile i trzeba będzie robić przerwy i wogle. Jacuś nie prostestował i wyglądało to tak. Otworzył książkę, popatrzył na ule - dwa były -, westchnął ciężko, chwycił ołówek i wypełnił oba w czasie, który zajęło mu fizycznie wpisanie cyfr w kratki. Odłożył ołówek, popatrzył na kolorowankę, spytał "mogę włączyć muzykę, mama?", puścił sobie hip hop po czym - usiadł i pokolorował to gówno w pół godziny, a mamusia siedziała obok i strugała mu kredki.
Z Kubą wonczas robiliśmy to trzy dni ;-)
Wiosna, idą zmiany
|
Maska Saurona |
Hm, w zasadzie to chronologicznie chyba powinnam zacząć od Faschingu, bo jakoś przemknął... No więc na bal w szkole Jacek nie chciał się przebierać w ogóle, tzn. w końcu włożył Spidermana, ale jakoś tak zupełnie bez przekonania. Za to Kuba wymarzył sobie kostium Saurona, no więc tata mu zrobił z kartonu i czarnego spraya. Został najlepszym kostiumem! ...tak więc Kuba był szczęśliwy (i tata też) i z przebierankami aż do listopada mamy spokój :-)
Ale w tej chwili zajmujemy się zupełnie czym innym, mianowiciem odchudzaniem Kubełka.
Zaczęło się to już jakiś czas temu, kiedy Kubie wyrwało się, że go przezywają - bo Kuba nie skarży, tak pryncypialnie, i zawsze wszystkich lojalnie broni. Podpytywany regularnie Kuba przyznał, że tak, cały czas go wyzywają od grubasów, chociaż mówi, żeby tego nie robili. Mamusia z lekkim szałem powiedziała w końcu synkowi, żeby wziął i raz a porządnie przywalił przezywaczowi, coby się nogami nakrył, to może wtedy się uspokoi - i żeby powiedział, że mama mu kazała; biorę to na siebie. Na co Kuba powiedział tak: - Mama! Ja nie chcę skrzywdzać moich towarzyszy z klasy!
Na to już mama nie umiała odpowiedzieć, więc odpuściła - aż do zeszłego piątku, kiedy nastąpił Kryzys.
Przyszliśmy po Kubę na judo, jak zwykle, z Jaciem, troszkę wcześniej, żeby sobie popatrzeć. Kuba zbiegł z maty (!!!), padł mamusi na szyję i zaczął strasznie płakać, że on już więcej tu nie przyjdzie, że wszyscy się z niego śmieją, że go przezywają, że zawsze jest ostatni i że on już nie chce i nie może i nigdy niczego nie zje.
Mamusia dostała szału już na serio, bo
oczywiście nie wszyscy go przezywają, tylko cholerny Maciuś, który podpuszcza resztę, i jest tak od samego początku w szkole, i mamusia po prostu nie znosi tego gnojka i najchętniej ciepnęła by nim o ścianę tak, żeby nie wstał!
Ale nie może.
No więc mamusia zastanowiła się rzetelnie i powiedziała Bubowi, że jest jeden jedyny sposób, żeby się gnojka pozbyć raz na zawsze, mianowicie - schudnąć. I zobaczymy, kto wtedy będzie parówa.
Kuba rzucił się na ten pomysł pazurami i zębami i prawdę mówiąc - szczęka nam opadła.
Przede wszystkim, zaczął biegać z tatą. W banku sobie nie wyobrażałam, że on (Kuba) w ogóle będzie potrafił biegać, tymczasem przychodzi mu to zupełnie bez wysiłku. Biegają też regularnie, codziennie, bez żadnego marudzenia, poganiania i przypominania.
Zakupiliśmy też rower i w weekend został uruchomiony - po pierwszej chwili grozy, kiedy mamie wydawało się, że Kuba zapomniał, jak się jeździ, wszystko jest w porządku i będziemy jeździć częściej.
Kuba został też zapisany na basen, na normalny kurs pływania z trenerem, żeby wreszcie się nauczyć i zrobić kartę pływacką (znaczy, po naszemu Seepferdchen).
Robią trening w domu, dwa razy w tygodniu.
I do tego wszystkiego pilnujemy niskokalorycznej, zbilansowanej diety.
I to działa!
Ale zdjęcie "po" będzie dopiero, kiedy osiągniemy spektakularny efekt :-)