Blog Kubusia
NO!!!
Mamy mieszkanie. Dziś przyszły wreszcie dokumenty.
Prawie 100 m, cztery pokoje, z czego jeden z założenia gościnny - czujcie się zaproszeni... :-)
Chłopcy robią się coraz fajniejsi i jest coraz więcej rzeczy do opisania, niestety - umykają. No, niestety. Teksty Kubusia, nowe słowa Dzidzia, zabawy, które sobie urządzają... Tak naprawdę trzeba by było mieć włączoną non stop kamerę, bo nie sposób wszystkiego spamiętać. Na obrazku widać braci jak należy: z czipsami i przed telewizorem. Ale na powietrzu też się bawią... ;-)
Berlinowo
Przeprowadzka weszła w stadium konkretów.
Konkrety są nieco niekonkretne, ale zawsze są. Mamusia znalazła jedyne właściwe mieszkanie. Ma tylko jedną wadę, co w kontekście różnych innych berlińskich mieszkań (we właściwej cenie) jest zjawiskiem nie z tej ziemi.
Obejrzawszy lokum mamusia jak opętana popędzila do pośrednika, gdzie dowiedziała się, że dostarczone dokumenty są niekompletne, nieładne, niewłaściwe i ogólnie nie do przyjęcia w ogóle. Mamusia stłumiła cisnące się na usta komentarze i poprosiła Miłą Panią, żeby zezwoliła na dosłanie dokumentów faksem. Miła Pani zezwoliła. Teraz czytelnicy uprzejmie proszeni są o ściskanie kciuków oraz zwieraczy, żeby Miła Pani nie znalazła już niczego do przyczepienia i przysłała umowę. Bo jak nie............
Jedyne słuszne osiedle
Wyprawa Berlińska obfitowała w rozmaite atrakcje, ale wszytko przebiła podróż powrotna. Planowany na 19.48 odjazd lux-torpedy ICE rzeczywiście odbył się bez przeszkód. Kiedy tylko pociąg wyjechał z Berlina i wjechał w pampę, natychmiast kogoś przejechał. Czynności "miejscowych służb oraz policji" zajęły niecałe cztery godziny - a pamiętać trzeba, że supernowoczesna lux-torpeda stanowi monolit, bez żadnych tam fanaberii typu otwierane okna. Po czterech godzinach kierownik pociągu oznajmił, że już właściwie moglibyśmy jechać dalej, tyle że nie mamy maszynisty, a nasz nie może jechać, bo jest w szoku. Po kolejnej godzince czekania na maszynistę pociąg w tempie 10 kmh dojechał do stacji Buschow (co w ustach kierownika pociągu brzmiało "buszu"; bardzo trafnie). Tam odbyła się prawdziwa, wzorowa ewakuacja, z policją i wszystkim - bo niestety, lux-torpeda nie mieściła się na dworcu w buszu, więc wszystko odbywało się po kawałku: trochę ludzi wysiadało - pociąg przejeżdżał kawałek - trochę ludzi wysiadało itd. Potem to samo odbyło się przy wsiadaniu do drugiej lux-torpedy, którą podstawiono na drugi peron buszu. Wyjazdu z buszu o pierwszej w nocy mama już nie pamięta, bo po ewakuacji padła jak nieżywa na siedzenie i zasnęła natychmiast "snem podobnym do śmierci", jak to drzewiej pisano. O piątej rano torpeda wypluła mamusię na dworcu w Dortmundzie; już po godzinie i dwudziestu minutach odjeżdżał pierwszy pociąg do Münster, więc w efekcie cała podróż trwała zaledwie jedenaście godzin z czymś.
Jeżeli po tym wszystkim nie dostaniemy tego mieszkania, .... No nic, trzeba czekać.
Pakowanie Odbywa Się. Zamówiliśmy 15 kartonów, bo "jak zostaną, to nic nie szkodzi". Spakowanych jest dziesięć, a mieszkanie wygląda jak - jak widać. Bez komentaa -aaaaAAAA- rza....
Im Westen nichts Neues
...przynajmniej przy tytułach postów można zdobyć się na różnorodność ;-)
Jak by to idiotycznie nie brzmiało, naprawdę nic się nie dzieje. Zamówiliśmy kartony przeprowadzkowe, ale jeszcze nie przyszły. Mama w piątek jedzie do Berlina, oby podpisać jakąś umowę mieszkaniową, bo jakoś tego... późno się zrobiło. A tu sobie wszystko rutynowo płynie. Na szczęście nie pada, chociaż jest przeraźliwie zimno (jak cztery lata temu o tej porze, wzdech...).
Mieszkanie w Berlinie jest konieczne do uruchomienia procedury... właściwie każdej procedury, ale głównie chodzi o załatwienie przedszkola dla robaczków. W Berlinie (bo to duże miasto jest) wszystko idzie przez dzielnicowe urzędy. Dopóki nie wiemy, w jakiej dzielnicy będziemy mieszkać, nie możemy ruszyć z niczym kompletnie. A nie wiemy. Prawdopodobieństwo ograniczone jest do trzech dzielnic, ale to ciągle zbyt dużo. No nic, może w łikęd...
Chłopcy zacieśniają braterskie więzi i coraz bardziej bawią się sami. Właśnie nie "coraz częściej", tylko "coraz bardziej", w sensie, że te zabawy są już wyraźnie związane z tym drugim małym stworzeniem. Gadają ze sobą po niemiecku... To oczywiście (wzdech) nieuniknione, ale i tak smutno. Zupełnie fascynujące jest obserwowanie, jak różnie oni rozwijają się językowo. Kuba poszedł do Beate, kiedy miał prawie dwa lata (i nie mówił w ogóle). Zaczynał mówić po polsku, jak normalne dziecko - najpierw pojedyncze wyrazy, potem zbitki, potem jakieś pokraczne, niegramatyczne zdania z dziwacznymi formami. Po niemiecku do niedawna nie mówił w ogóle, ani słowa. Za to jak już zaczął, zaczął od razu pełnymi zdaniami, super poprawnie i bez przekręcania. Jacek natomiast, który poszedł do Beate w wieku bodaj ośmiu miesięcy, zaczyna mówić po prostu w obu językach. W obu mówi pierwsze, pokraczne wyrazy, w obu przekręca... ech. Cóż zrobić. Fajnie mają, że w ogóle mówią w obu...