Szkoła
|
Pierwsza od dawna wycieczka |
Po pierwszym miesiącu kubowej edukacji drugiego stopnia mam postępujące wrażenie totalnej schizofrenii.
W pierwszym tygodniu Kubeł wracał tak zmęczony, że nawet nie mówił. Kubeł. Nie mówił. No: po prawdzie nie narzekałam :D
Bardzo podniosło mnie tez na duchu, kiedy przyszedł kiedyś i powiedział: No dobra, ta szkoła jest totalnie męcząca, ale za to jaka ciekawa!
Z drugiej strony, daje sobie radę tak sobie. Z angielskiego, o który bałam się najbardziej - w podstawówce europejskiej dzieci uczą się tylko dwa lata, w normalnej cztery - Kuba jest świetny i na jedynkach. No dobrze. Za to z francuskim katastrofa. Nie wiem, jak z mówieniem, ale na ortografii Kubeł poległ i leży na wznak. Jasne, najważniejsze, żeby mówił. Tylko że pani od francuskiego -- no może to było nieporozumienie, ale dama zdołała nauczyć mojego syna, że "Je m'apelle francaise" to znaczy "mówię po francusku" i nawet zmasowane wysiłki obojga rodziców nie zdołały go przekonać, że to nieprawda. Więc tego.
Socjalnie - jak wyżej. Z jednej strony, od razu pojawił się w naszym życiu Timo, z przytupem, nocowaniem u siebie nawzajem itd. Po tygodniu, kiedy spotkaliśmy Timo w pociągu, chłopcy nawet się do siebie nie odezwali. Zagadnięty, Kubeł powiedział, że Timo jest głupi i go denerwuje. W tym tygodniu znowu przesiadują u siebie popołudniami. Hm.
Kiedy Kubeł dzwoni do mnie, że jedzie do domu, nie sposób się z nim dogadać, bo cały czas rechocze z grupą kolegów, z którymi jedzie tramwajem. Z drugiej zaś strony potrafi wybuchnąć rzewnymi łzami, że trafiła mu się najgorsza klasa na świecie, że wszyscy go denerwują i ma dosyć. Ale jak się patrzy na niego w grupie, nie sposób dostrzec jakiegoś ostracyzmu.
Na razie zatem składamy to wszystko na karb nastolatkowania i nie przejmujemy się.
Przejmujemy się drugim synkiem, ale o tym w następnym odcinku.