Ostatnie łóżka za płoty
HAHHHAAA...!!! Pozbyliśmy się ostatniego dzidziorowego elementu z mieszkania, mianowicie małego łóżeczka. Jacek spał w łóżeczku wprawdzie bez szczebelków, ale to ciągle było jego (i Kubusia) dawne małe łóżeczko. Dziś w wyniku różnych zbiegów okoliczności kupiliśmy nowe Prawdziwe Łóżko, o dorosłych wymiarach. Tym samym epokę dzidziorów uznajemy za zamkniętą!
Teraz obstawiamy, czy Jacek a) spadnie w nocy, b) znowu sobie coś złamie - przekonanie, że po jednym gipsie Jacuś przestanie skakać z łóżka okazało się z gruntu błędne. Właśnie z nowego łóżka najfajniej się skacze, bo jest takie wysoookie..! (ugh) W każdym razie, mamy nadzieję, że na obecnych łóżkach chłopcy prześpią przynajmniej szkołę podstawową.
Zrobiło się przeraźliwie zimno, więc nie było żadnych atrakcji; Jacuś rusza ręką zupełnie normalnie, niemniej z łokcia coś mu sterczy (pod skórą) - no nic, we wtorek termin u pani chirurgini, więc się okaże.
Z aktualności także okazało się, że wybór szkoły raczej nie będzie stanowił większego problemu - po prostu w Berlinie jest tylko jedna podstawówka z polskim. Tak, właśnie ta na drugim końcu miasta. No nic. To upraszcza sprawę, zarazem ją komplikując. (what)
Wreszcie
W piątek zdjęliśmy gips. Uffff. Ręka wygląda jednak trochę makabrycznie, wczoraj miała siną plamę, dziś już na szczęście nie ma, ale za to druty... no nic, mniejsza z tym. Trzeba będzie chyba zadzwonić do pani chirurgini, bo Jacek nie może do końca wyprostować ręki i nie wiemy, czy to normalne czy nie. Z anestezjologiem umówieni jesteśmy za tydzień, operacja pod koniec lutego, uff. Już z górki.
W weekend byliśmy w muzeum techniki - znowu; jedna ciekawa rzecz to taka, że zrobiliśmy zdjęcie niemal identyczne jak przy poprzedniej wizycie (do obejrzenia w urodzinowym wpisie Kubła z 19.04.2010; to przecież niemożliwe, żeby minął już prawie rok??!! oO), niestety tym razem mamusi zabrakło cierpliwości i nie czekała, aż się opróżni, w związku z tym na zdjęciu są również inne osoby.
Dwa tygodnie temu natomiast byliśmy we freizeitparku (nie mam bladego pojęcia, jak przetłumaczyć toto na polski) Germendorf, gdzie poza genialnym parkiem dinozaurów jest też ZOO z kozami, sarenkami i innym tatałajstwem, które plącze się pod nogami i można toto karmić. Jest też jeziorko do kąpania, grille do wynajęcia, place zabaw - no raj na ziemi, niech no się tylko cieplej zrobi..!! Ale i tak było fajnie. Na zdjęciu mama tłumaczy sarence, że nie mamy nic do jedzenia ;) Widać, jaki duży jest bub w tej chwili.
Zaczęło się robić ciepło, dzieci rozebrane z zimowych rzeczy (i gipsu) śmigały po błocie jak młode sarenki, niestety znowu zaczyna się oziębiać. Szkoooda. Ale już niedługo.
Zdjęcia czerwonego gipsu brak, ale mamusia już tak serdecznie miała go dosyć, że nie zdobyła się na fotografowanie tego świństwa. Był zupełnie taki jak żółty, tylko czerwony ;)