Wakacje, 1
Wyruszyliśmy wreszcie na Prawdziwe Wakacje.
Rezerwację w Chorwacji zrobiliśmy przytomnie od środy, żeby weekend spędzić spokojnie na pakowaniu oraz planowaniu i wyjechać w poniedziałek. Wtem! W piątek wieczorem popatrzyliśmy na mapę i w oczy nasze rzuciło się słowo "Praga". Praga! zakrzyknęliśmy, zawsze chcieliśmy zobaczyć Pragę! No to zrobiliśmy natychmiast rezerwację noclegu w Pradze, wywalając wszystkie plany do góry nogami i postanawiając jechać w niedzielę.
|
Pienkny apartman w Pradze |
Mimo wszelkich starań, nawigacji i mapy online nie udało nam się przewalczyć czeskich objazdów i zgubiliśmy się w p...ierony zaraz za granicą, do Pragi zatem dotarliśmy mocno spóźnieni, wieczorem. Niemniej, dotarliśmy (przejeżdżanie między słupkami na zamkniętą drogę to tylko jedna z atrakcji; nie pomogło, btw.). W Pradze powitała nas burza stulecia; prało tak, że przez pół godziny nie daliśmy rady wyjść z samochodu. W końcu jednak przestało i dotarliśmy do naszego rezerwowanego na chybcika apartamentu - pięęękny taki, na starym mieście i wogle, dizajnerskie wnętrza i takie tam. I przeklęliśmy go do ostatniego, gdyż zapomnieliśmy już, co się dzieje w nocy na starym mieście. Impreza się dzieje, mniej więcej do drugiej, a o szóstej przyjeżdża śmieciarka. Na szczęście chłopcy spali jak zabici po spacerku, który im zafundowaliśmy późnym wieczorem.
Rano skoczyliśmy jeszcze na Hradczany i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Zupełnym przypadkiem i niechcący trafiliśmy na najcudowniejszy camping ever -
Camping Paradijs w Rajovie. Łączka nad Wełtawą, trzy namioty, świetlica, można palić ognisko. O, tak, tak należy campingować. Żal było wyjeżdżać, no ale - postanowiliśmy zwiedzić też Salzburg, bo Kuba po ostatnim referacie zapragnął zobaczyć dom Mozarta, no to czego dziecku żałować, skoro po drodze (mniej więcej).
Pomysł okazał się być, delikatnie mówiąc, chybiony.
W Salzburgu ulicami wali tłuszcza, nie bacząc na nic i nikogo, wrzeszcząc i rozmawiając przez telefon (wszyscy), a pomiędzy tym, jakimś cudem, przemykają się rozpędzeni do granic możliwości rowerzyści. Przy wejściu do sklepu ekspedientka mierzy cię wzrokiem z góry na dół - fantastyczne wrażenie w trzecim dniu podróży, naprawdę.
Dopchaliśmy się do Mozarta, zrobiliśmy zdjęcie i spieprzaliśmy tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Austriackie autostrady i austriaccy kierowcy to temat na osobną historię; oddawaliśmy sobie kierownicę z krzykiem co dwie godziny i, chociaż było lekko późno, postanowiliśmy spieprzać z tego uroczego kraju najszybciej, jak się da.
Do Słowenii.
|
Bledsko Jezero |
Z ostatniej podróży do Chorwacji zapamiętaliśmy Camping Bled, prześliczny, niedrogi i bardzo miły. Niemniej, z internetu wynikało, że się jakby drogawy zrobił, więc spróbowaliśmy czegoś obok.
Camping Sobec. Było to całkowite przeciwieństwo Rajova, potężny moloch, zatłoczony, głośny i nieprzyjazny, do tego drogi niemożliwie. Jasne, na jedną noc nie robi to dużej różnicy, przespaliśmy się i pojechaliśmy dalej - niemniej, ponieważ nie mogliśmy sobie przypomnieć szczegółów ostatniej podróży, uwieczniamy - gdyby jeszcze przyszło nam do głowy tamtędy jechać. Sobec
nie.
Rano skoczyliśmy do Bledu - ostatnim razem nie zdołaliśmy zwiedzić zamku; warto naprawdę - i wreszcie dotarliśmy do ostatecznego celu podróży, czyli Pomeru.
|
Widok z tarasu |
Daje się wytrzymać ;-)
cdn.