Karnawałowo
No, więc bal karnawałowy 2015 mamy za sobą; teraz święty spokój aż do halloween...
W nawiązaniu do historii o kostiumach z zeszłego roku... tej historii, kiedy to jeden z kolegów Kubusia z klasy wyśmiał jego 'kijowy, zrobiony z kartonu' kostium, w przeciwieństwie do jego, kolegi znaczy, kostiumu, który był DROGI i wszyscy to widzą... po czym Kuba dostał nagrodę za najlepszy kostium... No więc po Tej Historii (wredny rechocik) obaj chłopcy potraktowali kwestię kostiumów w tym roku bardzo poważnie i wyartykułowali bardzo specyficzne żądania. Ja nie wiem; inne dzieci przebierają się za bałwanki czy inne syrenki, a moi synowie -- no więc, Kuba przebrał się za Davy Jonesa z Piratów z Karaibów, a Jacek za Lorda Garmadona z Lego Ninjago, ale z pewnymi samurajskimi modyfikacjami. Matko!
Rodzice stanęli rzecz jasna na wysokości zadania i kostiumy wykonali.
Mały Kubełek na tym zdjęciu ubrany jest w mamusiową marynarkę, która wcale nie jest na niego jakoś specjalnie za duża, oraz buty w rozmiarze 39, które zaposiadają z mamusią identyczne. Eh...
Jacynek został zdjęty w dwóch pozycjach z uwagi na niezwykle dekoracyjny samurajski element na plecach, z miłością wykonany przez tatusia. Niestety w szkole Jacynek trochę się spultał i nie włożył ani maski, ani pazurów - ale i tak wyglądał bardzo fajnie, plus jako jedyny z chłopców miał kostium robiony własnoręcznie.
Konkursu w tym roku nie było; może i lepiej.
Feriowo
Pierwsze półrocze zakończyło się feriami zimowymi, jak to zwykle w naturze bywa. Kuba przyniósł pierwsze świadectwo z ocenami - dupy nie urywa, ale bdb z matematyki. Większość tygodnia feriowego przesiedzieliśmy w Berlinie, a w piątek zebraliśmy się w auto i pojechaliśmy do Harzu - wreszcie, pierwszy raz w życiu z dziećmi: na narty. Pierwszy dzień zjeżdżaliśmy z górki, drugi dzień biegaliśmy po lesie. Cudnie!
Jeśli chodzi o Kubę, niespodzianek nie było - może jedyną niespodzianką było jednak to, jak kompletnie sobie na nartach nie radził. Znaczy zjazdowych, bo na biegówkach to nawet dawał radę, chociaż bez zachwytu. Jego nieraczkowanie odbija nam się do dziś i pewnie jeszcze długo będzie...
Jacek natomiast zadziwił nas niepomiernie.
Przypięliśmy mu narty pierwszego dnia, wytłumaczyliśmy, o co chodzi - btw., teraz nie mówi się 'pług', tylko 'pizza' - no więc pokazaliśmy mu, co z tą pizzą i Jacek... poszedł jeździć. I jeździł. Właził coraz wyżej i wyżej i właściwie po godzinie jeździł zupełnie pewnie i samodzielnie.
Dżizas!
Na biegówkach już było tylko lepiej, oczywiście - przez większość czasu Jacynek był małą zieloną kropeczką na horyzoncie. I awanturował się, że musi czekać!
Zrobiliśmy w sumie cudny spacer, ponad 9 km trasy, przy przepięknej pogodzie i śniegu po pas. Jak wyjeżdżaliśmy, było 5 stopni i strumienie wody lały się po zboczach - dzikim fuksem złapaliśmy prawdopodobnie ostatni śnieg w tym roku! I na pewno będziemy powtarzać tę rozrywkę, tzn. biegówki - bo zjazdówki wydają nam się, ekhm, zbyt... Kłopotliwe... No i daleko. A do biegania Brandenburgia nadaje się w sam raz.
O ile jest śnieg, znaczy :-)