Schnullerfee
Nie do wiary: to naprawdę zadziałało.
Pan doktór, poza paroma innymi rzeczami, wystraszył też mamusię w kwestii cumelków. Mamusia oczekując na wizytę czytała gazety w poczekalni, no i w jednej z nich był artykuł na ww. temat, jakie to straszne, szkodliwe i katastrofa. A Kuba, nie oszukujmy się, sypiał jeszcze z cumelkiem (nie mówiąc o Dzidziu). Mamusia zapytała więc doktora, o co to chodzi, na co on powiedział że nieeee, katastrofa to może nieeee, ale, naja, i że po Kubusiu np. widać, że miał długo cumelka - bo "tak" (?) układa usta i cośtam. Mamusia zdębiała nieco i w drodze powrotej do domu opowiedziała dziecku o Cumelkowej Wróżce (o tym też było w tej gazecie, sama bym na to nie wpadła). Cumelkowa Wróżka, analogicznie do Zębowej Wróżki, wymienia cumelki na zabawki. Na zawsze.
Pierwszą reakcją synka było coś w rodzaju "żeby mi ta *** nie przekroczyła progu mieszkania, bo ***". Po południu natomiast spytał, czy wróżka wymieniła by ewentualnie cumelki na zdalnie sterowane auto? Mamusia natychmiast potwierdziła i Kuba zapłonął entuzjazmem do wymiany.
Szczegóły poszukiwania przez wróżkę zdalnie sterowanego auta w piątek w nocy pomińmy, w każdym razie cumelki zostały zapakowane w worek, wraz z rysunkiem odpowiedniego auta, przywiązane do krzesła na balkonie i Kuba faktycznie poszedł spać bez cumelków.
O piątej rano przyszedł do mamy narzekając, że nie może znaleźć cumelków. Mamusia przez sen przypomniała mu o wróżce - na co Kuba wyciągnął tatusia z łóżka i poleciał oglądać auto. Faktycznie, było. Dziecko oniemiało z zachwytu i rzeczywiście od tej *** piątej rano o cumelkach nie ma więcej mowy. Hy. Nie do wiary.
Po południu auto zostało zabrane na spacer i Kuba, którego motoryka, jak wiadomo, leży, zaczął uczyć się nim sterować na większych przestrzeniach. Podczas powrotu ze spaceru potrafił kontrolować je prawie idealnie.
Jacuś w tym czasie zajmował się sprawdzaniem, czy wszystkie kałuże smakują tak samo.
Kuba okresowo
Byliśmy na badaniach okresowych. Kubuś mierzy 109 cm i waży 20,3 kg. Poza tym lekarz napędził mamusi niezłego stracha, bo po przeprowadzeniu testów ("i ja miałem słuchawki i tam taki pan mówił i widziałem obrazki auto i tort i lody") orzekł, że rozwój mowy leży i motoryka leży i co ja na to. Opowiadałam przez godzinę o różnościach - bo przecież my świetnie widzimy, że motoryka leży i rozwój mowy leży, ale przecież widzimy też, że wszystko się zmienia na lepsze - może powoli, ale stale. Takoż i powiedziałam. Po godzinnej rozmowie lekarz powiedział, że gdyby nas nie znał, to by wysłał dziecko do logopedy, ergoterapeuty (?) i czegoś tam jeszcze, ale widzi, że się zajmujemy, troszczymy i ogólnie kumamy, o co chodzi, więc na razie poczekamy. I żeby nic nie wpisywać do karty, bo to potem przeczytają w szkole, uprzedzą się i po co to. On jest super, ten lekarz! Tak więc nakazał obserwować, dawać kredki i ogólnie wspierać, no i przyjść za pół roku. Przyjdziemy. A Kuba naprawdę mówi coraz wyraźniej i w przedszkolu też wiedzą, że trzeba na to uważać... Ufff, może obejdzie się bez terapeutów. Poczekamy do lata.
W zeszłym tygodniu był Wielki Dzień - Jacuś ostatecznie wysiadł z wózka i zaczął przemieszczać się na piechotę. Przez tydzień było świetnie, a mamusia fruwała nad ziemią - po czterech latach wózkowej niewoli...! Niestety, Jacuś - wzorem braciszka kiedyś - szybko zorientował się, że chodzenie jest męczące i na dłuższą metę nudne, bo dorośli ciągle się gdzieś spieszą i nie pozwalają rozmazywać psich kup i robić innych fajnych rzeczy - więc teraz Jacuś przemieszcza się na barana u rodzica, który w danej chwili jest obecny. Niemniej, w porównaniu do targania ze sobą wózka, jest to i tak niezwykły progres i rajskie życie. A on jednak dużo sam biega.
Zrobiła się wreszcie wiosna, w mieszkaniu kamyczki do posypywania śniegu zastąpił piasek - ale i tak miło, że ciepło. Urabiamy Kubusia, żeby chciał na urodziny rower - jego pierwszą reakcją była panika ("nie mama ja nie umiem nie potrafiem z pedałami przewrócem siem i aua"), ale mamusia zwykle mimochodem pokazuje mu na ulicy różne fajne rowery - no i powolutku dojrzewamy do "rajdowego" roweru z pedałami. Kiedy po zimie wyjęliśmy stary rowerek Kubusia, okazało się, że jakoś się skurczył od mrozu czy coś, w każdym razie jest okropnie malutki i idiotycznie wygląda. Kuba go kocha, ale nadchodzi czas przekazania go bratu.
Urodziny zbliżają się - miło, że mamy już paru kumpli do zaproszenia. A propos kumpli, mamusia słyszała dzisiaj, jak Kuba konwersuje z lekarzem - m.in. o kumplach - i ciągle nie może wyjść ze zdumienia, że Kuba mówi płynnie po niemiecku. Może niezbyt wyraźnie, rzeczywiście, ale w porównaniu do czasu sprzed paru miesięcy... Dobrze będzie.