Międzyurodzinowo
No tak, wszystko zwariowało i nie dałam rady wczoraj napisać :(
Kuba skończył oficjalnie 5 lat. Bardzo był dumny, że wreszcie będzie należał do kasty Vorschulkinder, czyli zerówkowiczów w przedszkolu - próbowałam mu wytłumaczyć, że dopiero od sierpnia, ale mi nie uwierzył. Dopiero po skonfrontowaniu z Carolą w przedszkolu przyznał "Miałaś rację, mama - nie jestem jeszcze Vorschulkind..." Doczeka się, doczeka.
Wygląda na to, że będziemy obchodzić w tym roku urodziny 3 razy. Domowo obeszliśmy w niedzielę, był tort i kino i szampan bezalkoholowy (wyjątkowe świństwo, bezsensowny to był pomysł - bo chłopcom smakowało...) Wczoraj Kuba dostał drugi tort do przedszkola, gdzie odśpiewano mu sto lat oraz wręczono prezent - zestaw dwóch karetek i helikoptera ratowniczego. Gdybyśmy my usiłowali wcisnąć mu taki tani zestawik zwykłych autek, nawet by nie popatrzył, no ale
z przedszkola..! No a trzeci raz będzie, kiedy powracamy wszyscy z wyjazdów i będzie można wreszcie zrobić imprezę z mnóstwem małych chłopczyków :)
Termin u lekarza na badania okresowe mamy w święto konstytucji, więc się okaże, czy pewne obawy mamusi w kwestii rozwoju syneczka są zasadne... Wymowa mu się bardzo poprawiła (zwłaszcza po niemiecku :-/), ale o rysowaniu ciągle jeszcze nie ma mowy. Trochę dziwnie mi się robi, jak słyszę niekiedy o pięciolatkach rysujących samoloty... ehem.
Jacuś choruje sobie radośnie. Z gipsem była nieco jazda, bo po dwóch dniach zaczął boleć. Jacek przepłakał pół dnia i noc, pompowaliśmy go ibuprofenem do pełna, bezskutecznie - w końcu wsadziliśmy w auto i zawieźliśmy do chirurga. Pani zajrzała do gipsu i okazało się, że ociera - skasował młodemu skórę na pięcie, brrr. Pani doktorzyni powiedziała, że na noc można mu to ustrojstwo ściągać - to nie jest tak naprawdę złamanie, tylko pęknięcie i nie ma paniki. No to kiedy Dzidź następnym razem zaczął płakać, ściągnęliśmy wszystko w cholerę i nie założyliśmy więcej. Zabroniliśmy mu tylko wstawać, pod groźbą założenia z powrotem - nieźle mu to musiało dać w kość, bo nie wstał ani razu! Tyle, że trzeba koło niego cały czas skakać - wrrr. I pchać w wózku po ulicy. Wrrr.
Akwarium wzbogaciło się o raka. Duży nie jest, ale wczoraj zaatakował bojownika i uje... urwał mu kawałek płetwy. Niebieski chyba szuka zemsty, bo wczoraj znowu węszył przy dnie. Ciekawe, kto wygra.
A pojutrze do Polski. Nie wiem czemu, ale got a baaaad feeling about this.
Ot, nowinka
Jacek złamał nogę.
Zaczynamy się chyba przyzwyczajać, bo nie powiedzieliśmy ani jednego brzydkiego słowa. Fakt, że obyło się tym razem bez szpitala i operacji - syndrom kozy prawdopodobnie. Tym razem nie w domu, tylko w przedszkolu, i nie w sobotę wieczorem, tylko w poniedziałek po południu - nie do wiary, jaki lajcik. Gipsik, dwa tygodnie - pani chirurgini powiedziała, że proste złamanie i zaraz zniknie.
Jutro jedziemy tak czy owak do naszego mądrego pediatry - to było planowane od kilku dni, bo Jacek cały czas kaszle, od paru tygodni już - no i nie da się mu z tego powodu wyjąć drutów z ręki, bo do narkozy musi być zdrowy. To mamy kolejną rzecz do omówienia.
Poza tym (nie było czasu jakoś napisać) mamy wreszcie akwarium, a nawet rybki. Na razie tylko neonki, bojownika (mamusi; na zdjęciu) i glonojada o imieniu Wall-E. Planujemy wpuścić więcej, ale chwilowo... tego.
Postanowiliśmy też przesunąć urodzinową imprę Kubusia na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo okoliczności nie sprzyjają, a jego najlepszy kumpel wyjeżdża. No to co! Asertywnem trzeba być.