Ot, nowinka

Jacek złamał nogę.
Zaczynamy się chyba przyzwyczajać, bo nie powiedzieliśmy ani jednego brzydkiego słowa. Fakt, że obyło się tym razem bez szpitala i operacji - syndrom kozy prawdopodobnie. Tym razem nie w domu, tylko w przedszkolu, i nie w sobotę wieczorem, tylko w poniedziałek po południu - nie do wiary, jaki lajcik. Gipsik, dwa tygodnie - pani chirurgini powiedziała, że proste złamanie i zaraz zniknie.
Jutro jedziemy tak czy owak do naszego mądrego pediatry - to było planowane od kilku dni, bo Jacek cały czas kaszle, od paru tygodni już - no i nie da się mu z tego powodu wyjąć drutów z ręki, bo do narkozy musi być zdrowy. To mamy kolejną rzecz do omówienia.
Poza tym (nie było czasu jakoś napisać) mamy wreszcie akwarium, a nawet rybki. Na razie tylko neonki, bojownika (mamusi; na zdjęciu) i glonojada o imieniu Wall-E. Planujemy wpuścić więcej, ale chwilowo... tego.
Postanowiliśmy też przesunąć urodzinową imprę Kubusia na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo okoliczności nie sprzyjają, a jego najlepszy kumpel wyjeżdża. No to co! Asertywnem trzeba być.
