Blog Kubusia
Kraków
Dotarliśmy do Krakowa.
Założenie było takie, że jedziemy pociągiem, pierwszą klasą, mamy cały przedział dla siebie, więc wytrzymamy 10 godzin nawet, jeśli chłopcy będą dawać czadu.
Ha, ha.
Pociąg zaczął od dwóch godzin spóźnienia. Było niecałe dwanaście stopni mrozu, a przez ostatnią godzinę trzeba było czekać na peronie, bo pociąg Już Jedzie... Przeczekaliśmy. Przyjechał, okazało się, że to opóźnienie wynikło z tego, że zepsuł się jeden wagon, w związku z czym... odczepili go. Pociąg przyjechał zatem krótszy i ci wszyscy ludzie z tego wagonu musieli się gdzieś podziać... Cały pociąg przypominał obóz dla uchodźców, ludzie i bagaże byli wszędzie, w dodatku na cały skład działały tylko dwie toalety. Oczywiście o maniu przedziału dla siebie nie było nawet co marzyć, do Legnicy jechał z nami facet ze złamaną nogą, więc pierwsze godziny upłynęły pod znakiem uważania, żeby mu dzieci nie deptały po gipsie. Kolejne godziny upłynęły w atmosferze narastającej duchoty, syfu, tłoku i smrodu - nowoczesny skład, żadne okno się nie otwiera!
Co do opóźnienia, w Krakowie było 200 minut.
Mimo wszystkich tych atrakcji podróż znieśliśmy wszyscy zdumiewająco dobrze, dzieci też, tylkośmy troszku brudni byli.
Teraz tarzamy się na łonie rodziny. Równo z naszym przybyciem przybył też śnieg, duuuużo śniegu, więc panowie mieli radochę. Dzisiaj jest już pięć stopni i deszcz pada, no ale przynajmniej te kilka dni było ładnie. Zdjęcia są, oczywiście, i wkrótce zostaną zładowane i pokazane.
Teoria względności
Mama z Kubusiem spacerują.
- Ale dzisiaj nie jest za zimno na lody, mama?
- Hmmm, chyba jednak jest. Nie jest za zimno na batonika, co ty na to?
- Nieee, jest za zimno na batonika!
- A na lody nie?
- Nie, bo batonik zamarznie, a lody nie.
Dostał lody...
Magdalena
Od pewnego czasu Kuba przeżywa fascynację. Fascynacja ma na imię Magdalena, 2,5 roku, rude loki i lazurowe oczy, a poza tym mieszka niedaleko nas, więc jeździmy czasami razem do przedszkola albo z powrotem.
Nie wiadomo, dlaczego Kuba wybrał sobie akurat Magdalenę, zwłaszcza, że posiada ona braciszka w wieku Kubusia. W każdym razie, Kuba orzekł, że teraz już
zawsze będziemy jeździć z Magdaleną i od tej pory liczy się tylko Ona.
Pierwszy wspólny powrót z przedszkola wypadł bardzo dramatycznie, bo Magdalena (wraz z resztą rodziny) wysiadła przystanek wcześniej. Kuba najpierw nie zrozumiał, potem zesztywniał, a kiedy pociąg zamknął drzwi i ruszył, rzucił się na drzwi z klasycznym glonojadem i potężnym rykiem "MAGDALEEEENAAAA!!!!" Must be love...
Dziś mieliśmy imprezę w przedszkolu, Xmas Party znaczy, dzięki temu udało się zrobić trochę zdjęć. No dobra, "udało" to może nie to słowo, w każdym razie jakieś obrazki są. Na przykład Kuba z Magdaleną ;) Po lewej, Kuba z główną (jednak!) atrakcją wieczoru, czyli stołem pełnym żarcia. Poniżej, wreszcie, pan przedszkolanek czyli Henrik, oraz Jacek w akcie tworzenia. Widać przy okazji atelier - fantastyczny pokój pełen wszystkiego, gdzie dzieciaki mogą się paprać farbami, plasteliną i czym tam chcą. Podoba mi się!
Henrik (po lewej).
Trudno byłoby zrobić gorsze zdjęcie,
ale przynajmniej chociaż trochę go widać!
Na bieżąco
Teksty trzeba zapisywać na bieżąco, bo inaczej się zapomina.
Trzech panów w łó... w tramwaju jedzie sobie do przedszkola. Kuba z gazetą, konkretnie z katalogiem zabawek (zwariować można). Tata usiłuje coś powiedzieć, na co dziecko, podnosząc wzrok znad gazety i marszcząc brwi: "Tata! Teraz nie mów! Ja teraz pracujem!"
Analogicznie, powrót z mamusią. Mamusia deklamuje Dzidziorowi wierszyk (uwielbia)(Dzidzior znaczy). Kuba, odwracając się: "Mama! Ma-ma! Cicho teraz, bo chcę coś powiedzieć! A dzisiaj w przedszkolu..."
No: chcieliśmy traktować dzieci poważnie, to mamy :D
Retrospekcje i obawy
No: jedziemy do Polski. Powalający bezwład i niemoc sprawiły, że myśleliśmy, że już nigdy nie uda nam się kupić biletów i ruszyć czegokolwiek kiedykolwiek, ale jednak. Jedziemy wprawdzie pociągiem, ale za to pierwszą klasą! Pani była nawet tak miła, że zarezerwowała dla nas cały przedział, no chyba że już będzie tak pełno, że nie będzie gdzie ludzi upchać. Może nie, bo jedziemy tydzień przed świętami... Zobaczymy, jak nam się powiedzie: prawie 10 godzin... i to w urodziny Jacusia! Ale będzie impreza :D
Retrospekcja tym razem będzie potężna, bo o rok, ale za to ściśle związana z pewnym, hm: niepokojem, jaki dręczy rodziców na myśl o świętach w rodzinnym gronie. A było to tak.
Kuba od dziecka kochał muzykę, tańczył, klaskał, przytupywał i kazał sobie puszczać. Aż do Wigilii zeszłego roku. Nie pamiętam jakoś Dzidzia, możliwe, że już spał, a może po prostu się nie odzywał, w każdym razie, jak tradycja każe, po kolacji a przed prezentami zebraliśmy się wokół fortepianu, coby odśpiewać kolędy. Dziadziuś uderzył w klawisze i...
Kuba dostał autentycznego szału. Darł się, tupał, biegał, zatykał uszy, krótko mówiąc: histeria. I koniec, z kolęd nici. Od tamtej pory nie znosi muzyki w każdej, absolutnie każdej postaci, a już nie daj boże, żeby ktoś śpiewał. Zdumiewające zjawisko! Próbowaliśmy przekonywać go na różne sposoby, nucić, puszczać płyty, tańczyć - nic. Histeria i panika. Jedyna groźba, jaka do tej pory skutkowała w sytuacji niegrzeczności, to było: "Kuba przestań, bo będę śpiewać!" *Zawsze* działa.
Niefajnie było, kiedy Kuba poszedł do przedszkola, bo tam jakoś tak... muzycznie jest. I piosenki się śpiewa, i muzyki słucha... Wychowawcy trochę dziwnie na nas patrzyli; staraliśmy się tłumaczyć, że jemu się tak niedawno stało, że on lubił... nie wyglądali, jakby wierzyli... Za to dziś scena była cudna. Rozmawiałam z panią przedszkolanką i ona mówi takie zdanie: "A Kuba teraz już świetnie reaguje na muzykę, bardzo się otworzył, ostatnio nawet nie zatyka sobie uszu, jak śpiewamy piosenkę..." :D
Obawy wiążą się zatem ze zbliżającą się wielkimi krokami Wigilią. Ale może nie dostanie szału... ;) (w domu przy bajkach już podśpiewuje - tylko nam nie wolno)
Poza tym ciąg dalszy miała historia Mikołaja i garażu. Kuba wielokrotnie zmieniał koncepcję prezentową, głównie dlatego, że przed świętami przychodzi na tony różnych katalogów z zabawkami, więc miał w czym wybierać. Wzięty jednakowoż z zaskoczenia i bez katalogu w ręce zawsze spontanicznie odpowiadał "garaż". Garaż został zatem nabyty i włożony na szafę, a Kubę powiadomiono, że już jest po dedlajnie, Mikołaj zapakował wór i już jedzie, bo ma strasznie daleko, a jeszcze musi zamontować gąsienice pod saniami, żeby dojechać bez śniegu. No i dzisiaj Kuba ogląda kolejny katalog, trafił na (ten) garaż, przypatruje mu się dłuższy czas... I jeszcze... I jeszcze... I nagle mówi: - Mama, musimy napisać list do Mikołaja! - Kubusiu, już jest za późno, Mikołaj już jedzie. Ale dlaczego, przecież chciałeś garaż...? - Tak - mówi na to dziecko płaczliwie - Ale ja nie napisałem o ulicy...!*
*ulica przyczepiona do garażu, żeby auta mogły do niego dojechać