Omlet
Przyszedł przedwczoraj duży syn Jakub i rzecze:
- Mama, chciałbym, żebyś nauczył* mnie gotować. Nie może być tak, że jak jestem głodny i mam ochotę na jednego naleśnika, to muszę czekać, aż się obudzisz!
Tak więc pęknięta z dumy obiecałam, że nauczę. Jakub wykonał dzisiaj omlet (do podrzucania naleśników to chyba jeszcze trochę), a przepis zapisał sobie w punktach i powiesił na lodówce. Gdyż Jakub wykonywał już omlet z tatą wiele razy, ale zawsze jakoś się resetował ;-)
Zdjęcia omletu brak, bo mama o poranku nie jest za bardzo zdolna do skomplikowanych aktywności, ale wyszedł bardzo ładnie. W zamian zdjęcie autora omletu z wycieczki do kamieniołomu w Rüdersdorf, którą uskuteczniliśmy w niedzielę. Okazał się zaskakująco ciekawy, ten Rüdersdorf.
*z końcówkami żeńskimi obu chłopcom jakoś nie po drodze. Ale to jakieś takie słodkie jest.
No tak
Nie mam zupełnie weny, żeby pisać cokolwiek, niemniej - życie toczy się, no i mam nadzieję, że bardzo się będziemy kiedyś z tego śmiali, jak to starawy dowcip pokazuje, więc może i warto zapisywać takoż i syf.
Udało nam się z grubsza wyremontować przedpokój, teraz to już tylko kosmetyka, no i podłoga, ale to nie w tej chwili. Musimy się rzucić na inne rzeczy, obiecaliśmy Jaciowi, że na urodziny dostanie swój pokój. Ha, ha. Zaczęliśmy już trochę, ale powoli.
Pomijając już, że posesja ciągle jest przysypana materiałami budowlanymi, ech.
Kuba życzy sobie, żeby go budzić wcześniej, gdyż "chce sobie w spokoju kawę wypić" - KAWĘ! Na litość. Ale rzeczywiście pije i twierdzi, że mu bardzo pomaga (!). Biorąc pod uwagę wstawanie o szóstej rano, jestem w stanie w to uwierzyć.
Jać wrócił z wycieczki klasowej z jednej strony zadowolony jak diabli, z drugiej zaś nieco - zdziczały przez kontakt wyłącznie z kolegami, a z trzeciej strony dużo wyższy, niż pojechał ;-) Liczymy centymetry i kilogramy jak dzicy, gdyż Dzidziu brakuje ledwo-ledwo, żeby móc jeździć bez fotelika w samochodzie - a na to czekamy wszyscy bardzo niecierpliwie, szczególnie sam Dzidź.
Proporcjonalnie małe chłopce wyglądają tak. Byliśmy wczoraj na wsiowym festynie, powydawać trochę kasy, której nie mamy. Jacek wyciągnął na loterii kaczkę za 500 punktów i wybrał sobie guna na strzałki; nie mieliśmy sumienia mu odmówić, sami do tej pory byliśy przekonani, że kaczka za 500 punktów nie istnieje ;-)
Poza tym nic, o czym można by pisać na dzieciowym blogu ;-)