Blog Kubusia
Zielono mi
Nie wiem, czy już wspominałam, że Jaciu ma kłopoty z zębami. Kuba nie ma ani jednej plamki, a Jaciu ma różności. W ostatnich tygodniach zbrązowiały mu przednie zęby (!!!), więc mamusia umówiła termin do dentysty.
Pani dentystka nałożyła szczotkę na wiertło, posmarowała toto jakąś pastą i wyczyściła Dzidziowi ząbki do białości. Nieco zdenerwowania mamusia spytała, co jest nie tak ze szczoteczką do zębów i pastą w domu. Pani dentystce oczki rozbłysły i wyjaśniła, że Jaciu ma Bardzo Rzadką Rzecz, mianowicie bakterie, które farbują osad nazębny na zielono. Razem zatem wychodzi brązowe. Nic strasznego, ale trudno domyć. I żeby przychodzić raz na pół roku do mycia. W porównwniu z Wypasioną Przychodnią Przy Kudammie, gdzie chcieli Dzidzia usypiać i zakładać mu korony, progres niewątpliwie jest istotny. Mam tylko nadzieję, że to rzeczywiście prawda - ale będziemy mu lukać do buzi i sprawdzać. Jakby co, zawsze można podjechać.
Kuba chodzi do logopedki i kocha ją bezgranicznie, bo ona gra z nim w różne gry i pozwala wygrywać. Młody codziennie się dopytuje, czy dzisiaj do niej pójdziemy. Jestem tylko ciekawa, czy z grania w gry wyłonią się jakieś efekty - bo na razie to tego. Ale trzeba być dobrej myśli, oczywiście.
Poza tym cieszymy się na wakacje oraz szukamy mieszkania. Mieszkania niby są, ale takie nie do końca fajne i nie do końca tam, gdzie trzeba - a ono musi przynajmniej mieć pretensje do idealności. Niestety, wygląda na to, że moment na szukanie mieszkania jest wybrany najgorzej jak się da - no nic, poczekamy. Może coś się wykluje.
Na zdjęciu Jaciu po południu w przedszkolu. Mycie buzi obaj chłopcy poczytują za szykanę i obyczajowy skandal :D
ZOO
Pojechaliśmy dzisiaj do ZOO, ale innego, co go jeszcze nie znamy. W Eberswalde. Zdania były podzielone; mamusię urzekł las i ogólna atmosfera leśnego domku, tatusia zmroziły małe wybiegi - ale wycieczkę ogólnie należy uznać za sukces. Zwierzątka przeplatały się z placami zabaw wystarczająco często, żeby nawet Kuba uznał atrakcję za ciekawą ;)
Im bardziej w lato, tym bardziej wydaje nam się, że kupienie auta to był jeden z lepszych pomysłów naszego życia. Przez cały tydzień stoi i porasta sobie pyłkami z topoli, a w weekend zabiera nas w najróżniejsze ciekawe miejsca. Tak. Tak właśnie ma być.
Przygotowania do wakacji idą pełną parą. Ponieważ manie dwójki dzieci nie wpłynęło, jak się okazuje, na nasze zwoje mózgowe i światopogląd, zdecydowaliśmy się jechać do Chorwacji autem, z namiotami i śpiworami. Od razu oboje poczuliśmy ulgę i przygotowania ruszyły. Potrzebujemy dwóch namiotów, więcej karimat, śpiworów etc. - do tej pory byliśmy wyposażeni tylko na dwie osoby. Świadomość, że nie jesteśmy ograniczeni terminami wylotów i (tfu!!!) dobami hotelowymi podziałała jak balsam na nasze znękane dusze i teraz naprawdę cieszymy się na wakacje!
...a chłopcy trochę nie mogą uwierzyć. No, przekonają się.
Nasze wymarzone nadmorze: Premantura, Chorwacja
Kanikuła
Byliśmy dzisiaj po raz kolejny w Germendorf. Pogoda była przepiękna, słońce i chłodny wiatr, więc zapakowaliśmy się w auto i pojechaliśmy do freizeitparku. Kupiliśmy nawet grilla! ...głównie dlatego, że po prostu uwielbiamy grillowane mięcho, ale trochę też na przekór: właśnie, że się zintegrujemy... (grillowanie to niemiecki sport narodowy). W Germendorf jest wyznaczone takie specjalne miejsce w kąciku za jeziorem, gdzie są stanowiska do grillowania i tam się można usadzić. Nie jest to optymalne miejsce, bo człowiek wychodzi stamtąd uwędzony - ale jednakowoż praktyczne toto jest, bo sobie w spokoju można boczek upiec. A piaseczek nad jeziorkiem jest 100 m dalej, więc jedna osoba może grillować, a druga z dziećmi taplać się w wodzie. Baaardzo praaaaktyczne. Pożarliśmy mnóstwo jedzenia, wytaplaliśmy się w jeziorku, no bajeczka po prostu.
Pobyt nad jeziorkiem narobił wszystkim straszliwego apetytu na wakacje - na plaży dzieci były w swoim żywiole, chlapały się, bawiły, towarzystwo się też od razu znalazło, a rodzice leżeli na kocykach i czytali książeczki. Uch, uch. Ale decyzja o wakacjach pod koniec lata była właściwa: czekanie jest przyjemniejsze, niż żałowanie, że już się skończyło ;)
Z prawdziwego życia: zaczęliśmy kubusiowe wizyty u logopedy - bardzo miła pani, pokój pełen zabawek, graliśmy sobie w grę i na szczęście Kuba wygrał, więc chce tam znowu iść. Dopiero jak usłyszałam Kubeła gadającego z inną osobą, zrozumiałam, jak pilnie potrzebuje terapii - pani też miała troszkę zatroskaną minę, ale to jest typ bardzo miłej i spokojnej pani, więc nic nie powiedziała. No, dobrze. Miejmy nadzieję, że mu pomoże. Jest zresztą nie tylko logopedą, ale też dziecięcym psychoterapeutą, więc bardzom rada z nawiązanej znajomości.
Wczoraj byliśmy też na placu zabaw (ale niedaleko), Jacek rozwalił sobie łeb w fontannie - poważnie, miał guza jak mandarynka. Nawet rozważaliśmy pojechanie do szpitala, ale machnęliśmy ręką. Powoli zaczynamy się przyzwyczajać... ;)
Nasze przedszkole jest teraz cały tydzień zamknięte, więc chłopcy zostali wypożyczeni do innego przedszkola - bliżej trochę, więc nieźle. Zobaczymy, jak nam to jutro pójdzie.
W akwarium życie się rozwija: dokupiliśmy neonów, mamy też miedziki oraz raka. No i bojownika. Podczas naszego pobytu w Krakowie rak zeżarł bojownikowi płetwy, wygląda teraz jak śledź - czy rybie odrastają płetwy?
Kupujemy im od czasu do czasu żywe robaki do jedzenia - chyba brakuje im polowania, bo zawsze wpieprzają wszystko, co tylko się wrzuci. Wczoraj zdarzył się mały wypadek, bo wrzuciliśmy za dużo - rybki nażarły się tak, że baliśmy się, czy przeżyją. Wyglądały jak małe piłeczki z płetwami, bojownik nawet pływał w przechyle. Ale już strawiły i wyglądają normalnie ;)
Okresowo
Ha! Mądry człowiek pokazał mamie, jak może redagować kubusiowe posty spod swojego konta - praaaaaktisch; ciekawe, jak to się objawi na ekranie (mamusia nie jest bardzo biegła w obsługiwaniu takich mądrych maszyn).
Okresowo: wczoraj było kubusiowe U9. Mamy 26 kg i 119 cm Kubusia. Zdrowy jak rybka, za to uszczęśliwił nas doktór skierowaniem do logopedy - jedno już mieliśmy, ale tym razem to już naprawdę. Nie oszukujmy się, za pół roku albo za rok wcale nie będziemy mieli więcej czasu. Zatem idziemy jutro. Tak jakoś znienacka, bo to przecież niezbyt niemieckie jest - ale zadzwoniłam do pierwszego lepszego i okazało się, że jutro. No to frugo.
Poza tym, wróciliśmy z Krakowa - chłopcy ciekawie tym razem reagowali. Przez tydzień był spokój. Później Kuba zaczął tak podpytywać, a w Berlinie, a jak wrócimy, a Manolo... A w wieczór przed wyjazdem zobaczyli zdjęcie Manola w komputerze i zwariowali zupełnie. Od tego momentu nie liczyło się już nic, tylko plany na Berlin i Manolo i ogólnie Powrót.
Nie ma żadnych wątpliwości, że chłopczykowy dom jest tutaj.
W Krakowie zwiedzaliśmy, co się dało, odwaliliśmy dwa zamki, dolinkę, centrum miasta i niezliczone spacery... Fajnie mieć duże dzieci.