Blog Kubusia
Ryby
Rozmawiamy o knajpach, mama tłumaczy Kubie, jak się w knajpie myje naczynia.
- Skąd wiesz?
- Bo pracowałam kiedyś w knajpie.
- Co?? Nie wierzę!
- Naprawdę. Pokażę ci kiedyś, jak będziemy w Krakowie. Nazywała się Fisher Pub.
- I co tam sprzedawałaś? Tylko ryby?
Przystosowanie do życia w społeczeństwie
W czasie ferii październikowych dziećmi opiekuje się sąsiednia szkoła europejska - niemiecko-angielska. Kiedy Kuba to usłyszał, zasromał się nieco i mówi:
- O mama, to ja się będę musiał nauczyć angielskiego! Yes i no już znam. Ale muszę jeszcze... Mama, jak są po angielsku granaty?
Kuba opowiedział* przy kolacji, że Casper mówił do niego "grubas" przy obiedzie i 'to bylo strasznie nieuprzejme, mama!' Mama przez zaciśnięte zęby poradziła synkowi, że następnym razem, kiedy Casper tak powie, odpowiedział mu, że może jest i grubszy od niego, ale za to lepiej wychowany. Kuba na to pokręcił głową i rzekł:
- Nie, mama, ja się nauczyłem na judo takie coś... Żeby tak wiesz, puknąć głową, jak ktoś nie widzi...
- No, albo tak - zgodziła się mama ochoczo - Możesz albo mu wytłumaczyć, albo mu przypieprzyć.
- Nie, nie! - zaprotestował tata - Nikt z nas nie twierdzi, że możesz komuś przypieprzyć!
- Spoko, tata - odrzekło dziecko niewzruszone - Ja to zrobię tak, żeby nikt nie widział...
Szybko się uczy :]
*Szczęściem w tym wszystkim jest, że Kuba się zupełnie nie przejmuje takimi rzeczami. Opowiada o nich bez żadnych emocji. Mamusia zwija się z zazdrości.
Jacek został rzecznikiem!
|
Rzecznik i kanapka z krakersem |
...w dodatku najmłodszym ze wszystkich! Chlip z dumy. Teraz jak mu się coś wyjątkowo uda, mawia: Jestem taki duży Kindersprecher! :) Oj jest duży, jest duży. A w przyszłym tygodniu mają pierwsze posiedzenie z kierownictwem przedszkola, żeby omówić PROJEKTY. Lol. Ale to takie słodkie.
W wyniku różnych zawirowań ostatnio Jacek był zmuszony odwozić Kubę z mamą do szkoły. Mamusia na przykładzie zrozumiała, jak ogromna jest różnica między synkami: Jacek po jednym poranku, czyli jakichś siedmiu minutach spędzonych w klasie, pozdrawiał na ulicy dzieci po imieniu i ogólnie, hm... sprawiał wrażenie lepiej zintegrowanego, niż Kuba po miesiącu. No, to dobrze. Dla Jacia ;-)
Jacek jest też bardzo kreatywnym stworzeniem. Ostatnio zrobił sobie kanapkę z krakersem. No w sumie: dlaczego nie?
A za trzy tygodnie zaczynają się zapisy Jacka do szkoły. Nie do wiary!
|
J., K. i Manolo oraz Brama Brandenburska z klocków |
Kuba biegnie do szkoły i wraca ze szkoły w dobrym humorze, czyli chyba nie jest mu jakoś strasznie źle. Twierdzi, że się nudzi, a najbardziej na matematyce - bo tam trzeba tak długo siedzieć, mama - ale ogólnie zadowolony. Mamusia rozmawiała ostatnio z panią wychowawczynią, która poprosiła, żeby może ewentualnie zwrócić w domu uwagę, żeby Kuba nie jadł mięsa łyżką. Osłupiała mamusia zdołała jedynie wytrzeszczyć oczy, więc pani uprzejmie wyjaśniła, że Kuba ostatnio spożywał drugie danie łyżką, a na zwrócenie mu uwagi powiedział: "przecież nie muszę kroić mięsa, to łyżka wystarczy!" Powiedział to tak oczywistym tonem, że pani w. była przekonana, że jemy w domu łyżką schabowe! Mamusia słabo wyjaśniła, że nie, nie jemy łyżką i Kuba raczej też nie... Ale Kubełek nie lubi się zmęczyć, więc wykorzystuje każdą lukę w zabezpieczeniach.
Coraz częściej się dopomina, żeby chodzić do szkoły samemu. Nie no, jasne, bardzo chętnie. Z jego oderwaniem od rzeczywistości nie ma jeszcze mowy, żeby jeździć samemu autobusem, ale od przystanku już spokojnie może chodzić sam. Haha..!
Mieszkanie Urządza Się. Powiesiliśmy lampę nad stołem, przez co niewiarygodnie poprawił nam się komfort jedzenia. Milej się je, jak widać talerze ;-)
Łóżka i toalety
Kupiliśmy drugie łóżko. Jak z pierwszym łóżkiem pokój zrobił się niezwykle sexy i młodzieżowy, tak z drugim łóżkiem zrobił się ciasny i niefajny. Aaa. Ale może pomoże dalsze urządzanie..? Potrzeba jeszcze biurka i paru innych rzeczy. Szafy na ubrania..! Na zdjęciu: łóżko Jacka oraz klocki lego w trakcie sortowania oraz łóżko Kuby i prowizoryczna, hm,
kanapa do czytania książek. Działa. No i chłopcom się podoba :-)
W przedszkolu wybuchła Wielga Afera, której Jacek był jednym z uczestników. Otóż trzech chłopaków - w tym, rzecz jasna, Jacek - dopadło w kiblu jakąś młodą damę, potarmosiło ją trochę i ogólnie, hm, zachowało się mało po dżentelmeńsku. Dama pożaliła się w domu i wybuchła afera, w wyniku której trzech winowajców zostało usuniętych z listy kandydatów na rzecznika.
Przedszkole rzecz jasna wykazało się właściwą sobie sprawnością i nie powiedziało nam o całej sprawie ani słowa - aż tata zauważył brak plakatu wyborczego.
Ogólnie to - jak wyjaśniła pani kierowniczka - plan był taki, że Jacek sam ma załatwić sprawę, poinformować, przeprosić oraz zadośćuczynić - z tym, że NOT. Tzn. Jacek owszem, zrozumiał, że narozrabiał, ale nie skojarzył tego w żaden sposób z kandydowaniem i na pytanie, dlaczego nie ma jego plakatu, rozpłakał się rzewnymi łzami i powiedział, że "oni go już nie lubią".
Tocząc pianę z pyska mamusia wpadła do przedszkolnego biura, gdzie sprawa została wyjaśniona - Jacek uświadomiony, dama dostała kwiaty i plakat zawisł na swoim miejscu.
Oczywiście, jasne, że trzeba reagować w takich sytuacjach, jednak przekonanie, że czterolatek sobie z tym poradzi, wydaje mi się nieco... brawurowe.
W każdym razie, faza przechodzenia Jacusia w bycie dużym przybiera coraz bardziej diaboliczne formy. Przestał się czepiać rodziców i zostaje nawet sam niekiedy, rozwinął za to niespotykaną wcześniej agresję. Krótko, w jakiejkolwiek sytuacji konfliktowej Jacek po dwóch sekundach wali przeciwnika pięścią w ryj. Niezależnie, czy przeciwnik zjadł mu gumisia, czy też może przerwał zdanie. Jacek nie zastanawia się, tylko wali.
Ciekawe, czy kasa chorych płaci za psychologów..?
Tyle, że w szkole jakby lepiej. Kuba przychodzi rano i zaczyna gadać z dziećmi - wielkie wow, bo do tej pory tego nie robił. Poza tym, zabroniono nam (rodzicom) odprowadzania dzieci do klasy (trzecie piętro), w związku z czym mama zyskała rano cały kwadrans i zaczyna wierzyć, że kombinację szkoła + praca da się przeżyć. A Kuba uczy się czytać, pisać i rysować i mamy nadzieję, że wreszcie przestanie się tam nudzić. Bo na razie, jak twierdzi - nudzi się, z wyjątkiem WF i judo.
A pudła Rozpakowują Się.
Po jednym.
Otworek i zagadka domowa
Kuba ożył.
Szkoła zaczęła się na dobre - zwariować można - i zdecydowanie dobrze zrobiła Kubełowi na wszystko. Tańczy, śpiewa, recytuje... ehem. Chociaż tak bezproblemowo to nie jest.
Od razu na początku, bodaj drugiego dnia, dopadła mnie na schodach szkolna pedagog. Bardzo Surowo wyjaśniła mi, że testowali dzieci i Kuba Bardzo Odstaje od reszty klasy z rysowaniem, że trzeba dać mu plastelinę, że pilnie ergoterapia, no i ogólnie wszystko w tonie "ranyboskiejaktakmożna". Wytłumaczyłam spokojnie pani, jak jest, że ergo było, że przerwaliśmy i dlaczego, że Kuba tak ma no i co. Po dziesięciu minutach byłyśmy już nieźle zakumplowane, w rezultacie spędziłyśmy prawie godzinę na tych cholernych schodach, gadając. Opowiedziałam jej o przedszkolu, koncepcji pracy otwartej czy jak tam to gówno przetłumaczyć, na co ona - nobliwa, siwa pani w drucianych okularkach - zaczęła hiperwentylować i powiedziała (dosłownie): "Niech pani przestanie, niech pani przestanie. Ja tego gówna słuchać nie mogę - przepraszam bardzo, ale ja tego gówna naprawdę słuchać nie mogę!"
Od tamtej pory rozmowa z nią i paniami jest zupełnie inna, teraz już raczej w tonie "ależ my tu przecież po to jesteśmy, niech się pani nic nie przejmuje". Dumałam długo nad tą metamorfozą, ale już i te przelotne kontakty z Polskimi Rodzicami uświadomiły mi, co te kobity mają na co dzień. Streścić by to można tak: "Jakie krzywo, jakie krzywo, ślicznie narysował, czego się czepia!"
A Kuba nie umie ślicznie i rzeczywiście ma z tym problem. Zadania łapie w lot, ale manualnie nie wyrabia. Jak trzeba zaznaczyć krzyżyk - nie umie, chociaż doskonale wie, gdzie go postawić i dlaczego. Ale, jak powiedziała pani Urbaniak (jak sama nazwa wskazuje - od niemieckiego): one tam po to są.
Kubie się zupełnie przekliknęło. Wraca do domu i rzuca się na rysowanie. Rysuje, nie oszukujmy się, fatalnie, ale coraz więcej i lepiej. I, co najważniejsze: z własnej woli. Mam zatem nadzieję, że wreszcie... może... jakoś... (na zdjęciu jeszcze w pokoju bez łóżka).
Jeśli chodzi o dzieci w klasie, to raczej nieciekawie. Szczerze, chociaż dzieci ogólnie lubię, nie widziałam tam nikogo, z kim Kuba miałby coś do pogadania. To znaczy chłopcy, bo dziewczynki są sensowniejsze, no ale oczywiście dziewczynki nie wchodzą w grę (to znaczy Kuba by chętnie, ale dziewczynki...) Nie bardzo wiem, jak określić różnicę, ale nie było tam nikogo, z kim Kuba mógłby się zaprzyjaźnić.
Ale dzisiaj przyszedł Nowy. Bartek. Wygląda jak Bartek, misiowaty i w okularach; przyuważyłam go od razu, że taki kubełkowaty. I rzeczywiście, przyżarło. Kuba przyleciał dziś po południu, wlokąc Bartka za sobą i krzycząc: "Mama! Mama! To jest mój najlepszy kolega! To jest, to jest... eee, jak ty się jeszcze raz nazywasz?"
Ogólnie to Kubie bardzo wychodzi na dobre wrzucenie do innego świata, o którym ja mam niewielkie pojęcie. Bardzo się stara stanąć na wysokości zadania i opowiada, tłumaczy oraz przekazuje. Wychodzą z tego fantastyczne rzeczy. Przyszedł dzisiaj i powiedział, że ma ZAGADKĘ DOMOWĄ. Zgłupiałam trochę, ale rychło okazało się, że Kuba sobie źle zapamiętał zwrot "zadanie domowe". Moje próby naprostowania uprzejmie zignorował, tak że kolorował obrazki na ZAGADKĘ. :D
Kolejnym ładnym tekstem był otworek. Kuba dostał nowe dżinsy i dzisiaj z krzykiem odmówił ich włożenia. Zapytałam, nieco lodowato, dlaczegóż to, na co dziecko odparło: "Bo mi się otwiera OTWOREK!"
Wyszedł mu też dziś śliczny wiersz do Jacka: "Lass mich in Ruhe! Das ist Arbeit, was ich tue!"
Poza tym, hm - Jacek, jak każe rodzinna tradycja, kandyduje na rzecznika w przedszkolu - podobno jest zdjęcie wyborczego plakatu, ale jeszcze nie widziałam - oraz zbudowaliśmy dzisiaj wysokie łóżko. Dla Jacka właśnie, bo tak wypadło. Wcale się nie boi. A i w ich pokoju zaczyna się robić jakoś sensowniej. Łóżka dla Kubeła szukamy dalej intensywnie.
Urządzanie mieszkania pełznie. Nawet nie raczkuje. Czasu brak, czasu. Nie chce mi się o tym gadać.