Urodzinowo
Tak wygląda szacowny jubilat w dniu swoich pierwszych urodzin (sceptyczny czegoś).
Gdzie ten rok się podział - pojęcia nie mam. Nie do wiary zupełnie. Wszystko wydaje się, jak by było wczoraj... A tu proszę, żywy dowód: łazi, gada i robi sajgon. Trudno przeoczyć...
Wyjazdowo się zrobiło i nerwowo nieco. Pomijając różne... no, różne, to Kuba się dziś obudził z gorączką ponad 40 stopni. Oczywiście - chociaż spodziewaliśmy się czegoś takiego raczej dziś w nocy... Tymczasem na luziku jeszcze poszedł do lekarza. Lekarz kazał wpychać czopki i pozwolił jechać - ufffffff. Chociaż z drugiej strony - noc jeszcze przed nami... (TFU!!!) Ale wieczorem gorączka mu spadła, więc nie jest źle.
Jesteśmy tak wykończeni, że nie mamy nawet siły denerwować się podróżą (dwie godziny na lotnisku, lądowanie w Katowicach, takie tam). Byle dożyć do samochodu. Potem już będzie wsparcie.
Szara codzienność
Ostatnio jakoś nic ciekawego się nie dzieje. Wieczne chorowanie najwyraźniej się skończyło, chociaż zacznie się pewnie znowu w piątek wieczorem - TFU!!! Kuba przestawił się wreszcie na siusianie do kibla, natomiast dostał typowo dzieciowej fobii z robieniem kupy no i skończyło się na lekarstwach. Lekarstwa dziś wreszcie zadziałały, więc mamy nadzieję, że już będzie tylko lepiej. Pieluszkę w każdym razie nosi już tylko na polu!
Jacuś (któremu ostatnio wylazły 3 nowe zęby) wymyślił nowy sposób dręczenia rodziny i boi się spać po ciemku. Fajnie. Nam to jest kompletnie obojętne, bo i tak zasypiamy w drodze od drzwi do łóżka, ale Kuba czasami marudzi. Oj, będą oni kiedyś mieli osobne pokoje...! No ale na razie jest jak jest.
Poza tym koegzystencja braci nabiera rumieńców; tłuką się jak popadnie, ale też najwyraźniej bardzo się lubią. Kuba zaczyna zabierać się za wychowywanie brata (Brat!!! Nie WOLno!!!!), i doprawdy nie wiemy, co o tym sądzić - z jednej strony, bywa brutalny, ale z drugiej to praktyczne, bo czasami nie trzeba wstawać, żeby Gacia skądś odciągnąć. Bo na Gacia działa tylko odciąganie...
W sobotę do Krakowa. Kuba nie gada o niczym innym od dwóch tygodni.