Blog Kubusia
Trochę zdjęciów wreszcie
Po kolei to tak:
- przedszkole działa i ma się świetnie. Kuba nie chciał dziś wracać do domu... Chłopcy jedzą tam już obiadki, przebywają sami bez mamy i ogólnie aklimatyzują się. Dobrze. W poniedziałek mamy poczynić próbę ze spaniem Jacusia w przedszkolu. No, ciekawa jestem... Fakt, że on jest zwykle tak wykończony w południe, że zasypia jeszcze przed dojechaniem do domu, więc kto wie: a może to się nawet i uda...
No właśnie, dojechaniem. Ogólnie przedszkole jest daleko. Jedziemy tramwajem z przesiadką, albo SBahnem i UBahnem, zależy jak chcemy. Przebycie odległości od domu do tramwaju i od tramwaju do przedszkola zajmuje dorosłemu człowiekowi jakieś 4 minuty. Ze zmęczonym Kubusiem natomiast 20... Mamusia nie ma oczywiście tyle cierpliwości ("patrz! patyk!!!! patrz! kałuża!!!"), więc targała dzieciątko na barana, żeby tylko szybciej ową odległość przebyć. Dzieciątko waży obecnie 18 kg, więc mamusia deczko wymiękała i postanowiła zmienić metodę transportu.
Kupiliśmy zatem... wózek! Tak, dawno nie było, dawno nie kupowaliśmy - na naszej Teutonii Jacuś miał szansę przejechać do pełnoletności, niestety... No, krótko mówiąc, chodziło o wózek, którym Kuba też mógłby jeździć. Mamusia wyobraziła sobie dwumiejscowy, który można ew. wnieść po schodach do tramwaju - ale ponieważ nie była (i nie jest!!!!) skłonna wydać 500 euro, pomysł spalił na panewce. Kupiliśmy więc wózek identyczny z tym, który dostaliśmy od znajomych, jak Kuba był mały (patrz "dorosły wózek") i czym prędzej oddaliśmy, bo taki nam się wydawał beznadziejny. Beznadziejny nie jest, do tego ma z tyłu półeczkę, na której Kuba może stać - i jest to świetne rozwiązanie. Kuba kocha swoją półeczkę, mamusia nie musi go nosić i wszyscy są szczęśliwi :)
Należy się jeszcze parę słów o rozwoju Jacusia, który poczynił ostatnio Kroki... Jacuś ogólnie czyni Kroki, które Kuba czynił mniej więcej o rok później. Przede wszystkim, mówi trzysylabowe wyrazy - "bulanko", co oznacza cumla na sznurku, oraz "molota", co oznacza samolot w różnych przypadkach - oraz zbitki dwuwyrazowe, np. "ni ma -- taty", albo "mamy -- buty", przy czym to brzmi dokładnie tak: z taką przerwą w środku. Przekomiczne, ale warte odnotowania; Kuba w tym wieku nie mówił nawet "mama".
Kuba zresztą był dokładnie w tym wieku, kiedy Dzidź się urodził. Nie do wiary!
Poza tym Jacynek jest dużo sprawniejszy fizycznie oraz manualnie (Kubę można by określić mianem "fafuła", chociaż my wolimy określenie "intelektualista"). Jacur potrafi rzeczy, których Kuba do dziś nie umie - np. odkręcić butelkę albo zdjąć kurtkę... Ostatnio zaczął też kojarzyś czynności fizjologiczne (nie mylić z 'kontrolować') - podpatrzywszy brata życzy sobie siusiu do kibla, i rzeczywiście robi, ale ściągnięcie pieluszki ciągle jeszcze kończy się myciem podłogi. Zrobiliśmy dziś pierwsze podejście do kupy do kibla, ale nie wyszło: Dzidź posiedział, zszedł i zrobił do pieluszki. Ale widać było, że wie, o co chodzi :)
Dzień, w którym pieluszki nieodwracalnie znikną z naszego życia... Ech. Ale miło pomarzyć.
Na koniec: wreszcie zdjęcie naszej pięknej kanapy. Oraz reszty, czyli pół salonu. Zdjęcie jest, jakie jest, no i co, lepszych nie ma. Na obrazku panowie przy wieczornym filmie ("Wall-E").
Wschodnio...
Zgodnie ze wszystkimi standardami chłopcy po pierwszym dniu spędzonym samodzielnie w przedszkolu rozchorowali się. Dzidziowi gorączka doszła do 40°, Kuba miał zaledwie 39, za to po dwóch dniach dostał wysypki. I to takiej, że w sobotę wieczorem pojechaliśmy do szpitala. Miła pani doktór (która nie potrafiła przepisać bez błędów jego imienia z jednej kartki na drugą) stwierdziła szkarlatynę i zaordynowała antybiotyk. Rodzice, którzy ogólnie antybiotyków nie lubią i nie jadają, z pewną taką nieśmiałością sklasyfikowali panią doktór jako produkt socjalistycznego kształcenia medyków, schowali receptę głęboko w ... plecak i postanowili przeczekać. Decyzja okazała się słuszna, Kuba w niedzielę przestał gorączkować a wysypka zaczęła blednąć. Dziś z samego rana tata zabrał dziecko do poleconego przez znajomych lekarza (w zachodnim Berlinie), który decyzję pochwalił i stwierdził, że dziecko jest zdrowe, a wysypka z gorączki i tyle. Zatem jutro, po równym tygodniu przerwy, z powrotem do przedszkola...
Aklimatyzacja przebiegała zresztą znakomicie, we wtorek dzieciątka zjadły w przedszkolu obiad - a to, zdaniem pana przedszkolanka, znak, że są już zadomowione - i wszystko miało być pięknie, gdyby nie ta cholerna gorączka. Zobaczymy, co będzie jutro; mam nadzieję, że nie każą nam zaczynać zabawy od początku...
Mieszkanie z wolna zapełnia się meblami - mamy kanapę, wielką szafę, szafkę na buty w przedpokoju, pół szafki łazienkowej... i zero kasy chwilowo :) Ale ogólnie idzie na lepsze. Tyle, że swoją gorączkę chłopcy oddali mamusi. Ciekawe, czy wysypki też dostanę...
Pierwszy dzień w przedszkolu
...i od razu zdziwko. Ogólnie: tak, udało się, chłopców przyjęli razem do przedszkola - daleko od domu, ale blisko tatusiowej pracy, więc jest ok. No i dziś był pierwszy dzień. Zdziwko. Kiedy byliśmy tam w czwartek, chłopcy byli zachwyceni, od razu polecieli się bawić i nie chcieli oczywiście wyjść, ku zadziwieniu i uciesze obecnych. Powiedzieliśmy pani, że hoho, nasze dzieci to luzaki, wcale nie muszą się przyzwyczajać ani nic, patrzcie, jak im tu fajnie. A panie (i panowie) powiedzieli na to: hoho, zobaczymy w poniedziałek. No i trzeba było słuchać fachowców... Na widok przedszkola dziś rano chłopcy przyrośli do mamusi i nie chcieli się oderwać. Chwilkę potrwało, zanim w ogóle zdecydowali się oddalić - Kuba skuszony szopką pełną pojazdów, a Dzidź piłką - ale ogólnie pozostawali na orbicie przez cały czas. Kuba nawet mniej, ale Jacek dopiero po półgodzinie zdecydował się odejść pięć metrów - a i tak co chwilę przybiegał jak na gumce i sprawdzał, czy mama aby na pewno siedzi na tej cholernej ławeczce. Siedziała. O dziesiątej Henry, czyli pan przedszkolanek, powiedział "no, dosyć już dzisiaj widzieliście, przyjdziecie znów jutro rano", a chłopcy grzecznie i bez protestu pomaszerowali do wyjścia, nie oglądając się za siebie. Hmmmmm.....
Najfajniej na tym wszystkim wyszła mamusia: bez niczego do czytania ani do picia, półtorej godziny na ławeczce o rozmiarach przedszkolnych, w pełnym słońcu... chyba nie zrobiłam najlepszego wrażenia, bo humor miałam czegosik nienajlepszy. No nic, może jutro się jakoś... W każdym razie, tydzień aklimatyzacji mamy przed sobą. W najlepszym razie.
Ale przedszkole fajne :)
(zdjęć oczywiście nie ma; na obrazku Kuba z nowym przyjacielem wraca w niedzielę z flohmarktu)
Kredensik
W naszym mieszkaniu nie ma kanapy, szafy, lamp, stołu w kuchni ani łóżka - ale wczoraj znaleźliśmy kredensik. Piękny jest, nieprawdaż? No to go kupiliśmy.
Poza tym na zmianę: upał, ulewy, taplanie w fontannach i/lub kałużach. I piasek. DUŻO PIASKU. A wczoraj byliśmy nad jeziorkiem, ale woda była zimna...