Send
Trzy razy do roku odbywa się w Münster Send. Jest to, mówiąc po ludzku, wesołe miasteczko przemieszane z jarmarkiem. Od zawsze chcieliśmy chodzić z dziećmi na Send, bo cukrowa wata i karuzela to jakieś takie... pierwotne... No, w każdym razie, chodzimy; właśnie był teraz w weekend. Skończyło się oczywiście płaczem, ale bawiliśmy się przednio.
Można było jeździć rajdówką...
...albo pociągiem...
...albo ciężarówką...
...albo skakać na linie...
Ogólnie, fajnie było. Dzidź nie pchał się do jeżdżenia, za to siedział w wózku i prezentował szczerbaty uśmiech. Ząbki nam się coś nie udały... Ale za to słodki jest :-)
Scenki z życia
Pierwsza scenka miała miejsce wczoraj. Podzielona rodzina miała spotkać się w mieście, Dzidź z mamą, Kubeł z tatą. Kubeł został zwabiony na rower zaklęciem "mama ma bułkę". Stęskniona rodzina spotkała się na Promenadzie.
- Bułkę - zażądał panicz, wyciągając rękę. Bułka została wydana.
- Pa pa - powiedział panicz i odwrócił się.
Scenka druga, ilustrowana, chyba nie wymaga komentarza. Ostatnie słowa tatusia: "a właśnie, że cię przetrzymam!" :-)
Zoo
Po raz kolejny zabraliśmy dzieciory do Zoo. Poprzednim razem uroiliśmy sobie, że Kuba jest już na tyle duży, że będzie oglądał zwierzątka, zainteresuje się, będzie pamiętał i w ogóle. Rzeczywiście. Zainteresował się niezwykle żywo i pamiętał do dziś - wózek. Drewniany wózek, który można wypożyczyć i jeździć nim po Zoo. Kiedy tylko powiedzieliśmy paniczowi, że jedziemy do Zoo, krzyknął "wózek!!!" i bardzo się ucieszył. Dziś też zatem wypożyczyliśmy święty wózek i panicz ciągnął go znów przez parę godzin. Ciekawe, my po dziesięciu minutach nie dawaliśmy rady...
Dał się jednak dziś zauważyć pewien postęp, mianowicie Kuba zauważył w Zoo zwierzątko: słonia (fakt, ciężko przeoczyć). Trafiliśmy akurat na moment, kiedy słonie dostają jeść, a jest to tak cudownie zrobione, że pracownicy Zoo stawiają żarcie w koszach i można te słonie samemu karmić. No i Kuba karmił. Ogórkami dzielił się bez żalu, natomiast marchewkę usiłował zjadać sam... Ale w sumie dla słoni też trochę zostało, więc wszyscy byli szczęśliwi.
Ogólnie rzecz biorąc zwierzęta w Zoo denerwowały panicza niepomiernie, bo odrywały go od ciągnięcia wózka. Rodzice z jakimś dziwacznym uporem chcieli, żeby Kuba zostawiał wózek i patrzył na te zwierzęta... Bez sensu. Ale później dał się jeszcze przekonać do papug.
Koniec końców wózek bardzo się przydał, bo Dzidź, który po prawdzie świetnie się bawił w naplecznym nosidle, jednak nie wytrzymał wszystkich atrakcji i wreszcie bez ostrzeżenia zasnął - pionowo, zwisając na jedną stronę. Umościliśmy mu gniazdko w wózeczku i wyspał się cudnie.
Pozostając w temacie Dzidzia, od momentu poczynienia kroków uroił sobie, że umie chodzić, w związku z czym wyrywa się i nie życzy sobie być prowadzonym za rączkę. Trzeba go zatem łapać w locie na ryj. Poza tym mówi "tata". Hm, chyba to wszystko u niego jakoś szybciej idzie niż u brata swojego czasu...
Zmieniając temat, robienie w bambuko Rzeszy powiodło się nad podziw - sami się nie spodziewaliśmy. Tzn. nie jest to oczywiście żadne robienie w bambuko, bo wszystko zupełnie legalnie nam się należy, niemniej nieufna z natury polska dusza wietrzy podstęp, jeśli ktoś tak za nic rozdaje pieniądze... W skrócie, okazało się, że zasiłku na dzieci nie można przedłużyć, a kończył się w tym miesiącu. Zmotywowana widmem samodzielnej opieki nad dziećmi mamunia zebrała się i w ciągu dwóch godzin załatwiła pozwolenie na pracę, uzyskanie statusu osoby poszukującej pracy oraz (co z tego bezpośrednio wynika) 70% dopłaty do opieki nad dziećmi. Po czym Rzesza bez jednego słowa protestu ni wyjaśnienia przedłużyła zasiłek. Yupi! ...ale w tym na pewno jest jakiś haczyk... ;-) Dzieciory zatem zostają u Beate w dotychczasowym wymiarze. A mamusia chyba oszaleje z nadmiaru wolnego czasu... Yupi!