Blog Kubusia
Po wszystkim
No, operację ciągnięcia druta zakończono pomyślnie :) Wprawdzie jakość usług w Klinikum am Friedrichshain była porównywalna do polskiej - w sensie, buce-lekarze, ale robotę robią świetną - ale jesteśmy szczęśliwi, że mamy to już za sobą. Spędziliśmy w szpitalu cały dzień, chociaż w sumie nie wiadomo, po cholerę; nie wiemy też, co dalej - ale druty zostały wyjęte, Jaciu został obudzony i staramy się szybko zapomnieć o całej sprawie. Na zdjęcie szwów pojedziemy do naszego pediatry. Mamy gorącą nadzieję, że przy następnym wypadku bliżej nam już będzie do (znakomitej) kliniki Westend - ale tfu tfu, może lepiej nie zapeszać.
Wczoraj mieliśmy sommerfest w przedszkolu - różne atrakcje były, m.in. malowanie buzi - no tośmy pomalowali. Kuba chciał być wampirem, ale pani nie umiała, więc wyszło takie coś, a Jaciu chciał być batmanem - ale koniecznie z czerwonym brokatem, więc wyszło takie coś :D Czerwony brokat znajdowaliśmy jeszcze dzisiaj w szpitalu i paru innych miejscach.
Wrażliwość dziecka
Rak wykitował :( Łaził, łaził, a dzisiaj odnalazł się na żwirku łapkami do góry. Doszliśmy do wniosku, że nie robimy żadnej ściemy, tylko powiemy chłopcom po prostu, jak jest: że zdechł i nie ma raka i już. Odsuwaliśmy to od siebie aż do wieczora, wreszcie ogłosiliśmy tragiczną nowinę.
- Gdzie? O! - powiedział Jacuś i wrócił do puzzla (Jacuś jest maniakiem puzzli).
- Gdzie? O! To znaczy, że będziemy mogli kupić teraz większego!!! - napalił się Kuba.
Tyle pamięci naszego biednego raka, który skończył w muszli klozetowej.
Ale teraz faktycznie będziemy mogli kupić większego :)
Jacek ma pojutrze wreszcie! operację wyciągania drutów. Jakoś tak to znienacka szybko poszło - chyba, że znowu zacznie kaszleć albo smarkać! No ale chwilowo nie. Ambulatoryjnie, bez szpitalowania tym razem - uf.
Rower
Kuba jeździ na rowerze. Powolutku, powolutku, ale jednak przyżarło. Przez ostatnie trzy dni cały czas były "chodźmy na rower", wczoraj nauczył się sam ruszać - no super. A przy okazji zrobiliśmy podobne zdjęcie, jak przed rokiem, więc fajnie zobaczyć, jak dzieciątko urosło :)
Ma ostatnio fazę na fajowe teksty - przestraszył się dzisiaj tatusia, ręka mu drgnęła i runęła konstrukcja, którą pracowicie budował. Ryczał okropnie, tłumaczyliśmy mu, że to było niechcąco, a synek na to: "Tak, niechcąco, ale to nie powód, żeby od razu wrzeszczeć!"
No i cudowne pytanie: "Dlaczego te tu nazywają się jajka, a te tu - migdałki?"
Jacek trochę przychorował - nic strasznego, ale kaszlał okropnie. Przetrzymaliśmy go dzisiaj cały dzień w domu i, rzeczywiście, pomogło. Migdałki miał wczoraj wielkości śliwek, jeśli to jutro nie przejdzie, trzeba będzie chyba do doktora. Ale może nieee... Nasz pan doktór zawsze mówi, że dopóki nie ma gorączki i je to nie ma co panikować. Gorączki nie stwierdzono, a co do je, to obawialiśmy się dzisiaj, coby chłopczyki nie popękały. A jako że długi weekend za nami, mieszkanie jest wyczyszczone jak po przejściu kolumny termitów.
A jutro wracamy do rzeczywistości...
Pierwsze namioty za płoty :)
Hura, byliśmy pod namiotem!
Już głupio się tak zachwycać, jakie mamy cudowne, terenowe dzieci - ale och ojej, jakie my mamy cudowne, terenowe dzieci! Chłopcy przyjęli spanie w namiocie (sami!) jako coś zupełnie oczywistego; byli zachwyceni, że jesteśmy tuż nad wodą, że mają własne śpiwory, że są mrówki i ważki, patyki, trawa i tatarak. Hura!
Camping nie był może jakoś szczególnie powalający - ciasno trochę - ale można było rozbić namioty tuż nad jeziorem, a samochód postawić kawałek dalej - dla rodziców niezwyczajnych tego typu luksusów było to interesujące doświadczenie. Nasze ego troszkę stłamsił fakt, że na campingu były właściwie głównie rodziny z małymi dziećmi. Nasze były jeszcze stosunkowo duże :D
Byliśmy nad zupełnie obłędnym jeziorem - niedaleko, 80 km od Berlina - w środku parku krajobrazowego. Jezioro-marzenie; krystalicznie czysta woda, piaseczkowe dno i na całej (!) powierzchni głębokość niecałego metra. No raj.
Ładnym streszczeniem całego pobytu był niedzielny poranek, kiedy to chłopcy wstali, wyleźli z namiotu, przyszli do nas i powiedzieli, że skoro my jeszcze śpimy, to może oni pójdą sobie popływać.
Pływali zresztą cały czas - Kuba szalał w wodzie jak wydra, a Jacek leżał sobie wygodnie na materacu i dawał się unosić wodzie - chyba, że nabierał ochoty na pływanie, wtedy właził do wody i pływał jak motorówka. W pływaczkach - ale zawsze. Hura!
Nauczyliśmy się też kilku istotnych rzeczy na przyszłość. Po pierwsze, nie należy oszczędzać na aprowizacji (chodziło nam rzecz jasna o oszczędzanie wagi i miejsca, nie pieniędzy), gdyż potem kończy się na jeżdżeniu po nocy po stacjach benzynowych. My przyzwyczajeni do noszenia dobytku na plecach po prostu nie możemy się przestawić na samochód... Po drugie, zrozumieliśmy, jak ważna jest jakość wyposażenia. Nasz Święty Ślubny Namiot mieliśmy oczywiście, chłopcy go dostali; dla nas pożyczyliśmy drugi od Jule. Okazał się być tandetnym namiocikiem z dyskontu - ok, więcej tego nie zrobimy. Teraz będziemy inwestować w wyposażenie campingowe.
A dzisiaj zaczął się kolejny długi weekend; rozpoczęliśmy go z rozmachem, przesypiając większość dnia. No co. To też jest ważne :D
Imprezowo
Jakoś tak jest, że maj i czerwiec to miesiące urodzin Przyjaciół i Znajomych, małych i dużych, krótko mówiąc: impra za imprą. Może to po prostu depresja jesienna rodziców tak owocowała :D. Byliśmy dzisiaj na kinderbalu drugiego najlepszego kumpla naszych dzieci, czyli Romana. Impra urządzona była w czymś, co się z niemiecka (...) nazywa Indoor-Spielplatz, czyli coś jak plac zabaw, ale w pomieszczeniu. W tym wypadku dosyć sporym - w dawnej hali fabrycznej. Ja jakoś nie mam przekonania do takich miejsc, szczególnie kiedy jest 25 stopni i słońce, ale trzeba przyznać, że ma to swoje zalety: dzieci bawią się same i na pewno się nie nudzą, oraz spalają wszystkie nadmiarowe kalorie z ostatniego miesiąca ;). Wady były dwie: nie mogli tam sami zostać oraz nie było nic do jedzenia, tylko bufet z frytkami i colą w cenie francuskiego szampana. No ale. Kiedy wracaliśmy, Jacek zasnął w samochodzie tak, że kiedy przenosiłam go z fotelika do łóżka, nawet nie przestał chrapać - a nie jest łatwo przenieść 20 kg Jacusia, otwierając jednocześnie kluczem ciężkie drzwi, więc naprawdę nie niosłam go ostrożnie...
W weekend ma być ładnie, więc zamierzamy nieśmiało pojechać na pierwszy kempingowy nocleg. Wakacje Zbliżają Się, i to w takim tempie, że hoho. Trzeba ćwiczyć :)