Chłopczyki aktualnie
...wyglądają tak.Poza tym, cyt cyt, ustrzeliliśmy już jedno miejsce w przedszkolu. I - w d* nam się poprzewracało - nie klepnęliśmy na pewno, bo wolimy, żeby chłopcy byli razem. A to się okaże w poniedziałek. Cyt cyt, niczego nie zapeszamy :-)
Ufffffff........
Nie jest łatwo osadzić się w nowym miejscu... Na temat przeprowadzki można by napisać tomy, ale ograniczymy się do jednego zdania: logowanie w Berlinie zakończono pomyślnie. W czwartek mama załatwiła Ostatnie Dokumenty, jeszcze teraz tylko (tylko???) trzeba znaleźć dla chłopczyków miejsce w przedszkolu i wszystko będzie z górki. Ale to dopiero w przyszłym tygodniu.
Mieszkanie w bloku z płyty wcale nie jest tak uciążliwe, jak spodziewali się rozwydrzeni przedwojennymi kamienicami rodzice. Właściwie to w ogóle nie jest uciążliwe. Trzeba tylko nie pamiętać, że nad nami jeszcze 15 pięter i fajnie, a blok ślicznie się nazywa:
Cumulonimbus. Poza tym tarzamy się w naszych stu metrach. Nastroje raczej campingowe, bo mebli nix, a 30 nieotwartych pudeł stoi w stosach w różnych miejscach - ale idzie na lepsze. Ostatnio udało się nawet odnaleźć wszystkie elementy aparatów, czytników etc., więc dokumentację można rozpocząć na dobre.
O tych właśnie piętrach
staramy się nie pamiętać
W miarę urządzony jest dopiero pokój chłopczyków - rodzice chcieli oszczędzić im stresu na pudłach i Sprężyli Się. Nie jest jeszcze całkiem gotowy - właściwie to przypomina mały szpitalik, bo jest biały, goły i zawiera dwa łóżeczka, ale zabawki są pod ręką i fajnie.
Chłopcy w szpitaliku.
Łóżeczek nie widać, bo są pod oknem.
Osiedle jest prześliczne, zielone, z parkami, ławeczkami, pomnikami, placami zabaw i wszystkim, czego dusza zapragnie. Mamy nawet fontanny i pomnik helikoptera.
W tych krzakach po prawej stronie
stoi nasz blok
Z braku Beate i tym podobnych luksusów chłopczyki spędzają dnie z mamusią w domu, co nikomu nie wychodzi na dobre - pocieszamy się, że już niedługo. Charakterystyczną cechą Berlińczyków jest dziwaczny rozdźwięk: z jednej strony są strasznie mili, zagadują, dają dzieciom owoce itp., a z drugiej nie da się nawiązać żadnych znajomości. W MS zupełnie naturalne było, że przy drugim spotkaniu na placu zabaw wymienia się telefony i ma się znajomych. Tutaj to nie działa. Ludzie, których od trzech tygodni spotykamy codziennie, nie dali jeszcze nigdy wciągnąć się w rozmowę. Dzicy jacyś... ale może to specyfika dużego miasta?
Zdjęcia jeszcze będą, opowieści jeszcze będą. Na tę chwilę: pokój gościnny jest i czeka (chwilowo zajęty, ale - niestety - już niedługo). Ad memoriam.