Blog Kubusia
Jacek na dziś
[konspiracyjnym szeptem]
- Mama... Kuby chipsów jest strasznie mało... Ale JA NIE WYJADAŁEM!
Ząb i pupa
Jacek uwielbia chili. I magi. W ogóle obaj chłopcy zjedzą absolutnie wszystko, jeżeli będzie to polane magi... No ale chili. Jacek sypał sobie wczoraj chili na makaron... i sypał... i sypał... W końcu mama powiedziała mu, że jak będzie jadł tyle chili, to go będzie jeszcze bardziej pupa szczypała (Jaciu ma bardzo wrażliwą pupę i się często zdarza, że go szczypie). Jacek nic nie powiedział, ale przestał sypać.
Wieczorem kładziemy się spać, Jacek siedzi już w łóżku, coś mu najwyraźniej jest - w końcu mówi: - Mama, pupa mnie szczypie! Ale to nie od chili!!
- Tylko od czego? - zaciekawiła się mama.
- Bo, bo... Bo oglądaliśmy za długo bajkę!
Wypadł mu też wreszcie pierwszy ząb na górze - bo na dole to już ma dwa nowe, ale te na górze jakoś nie chciały się ruszyć. Bardzo jesteśmy ciekawi, co będzie z jego podwójną dwójkojedynką, która na razie siedzi jak przymurowana. Byliśmy nawet u ortodonty - bo dentysta powiedział, że to dziwo może mieć wpływ na stałe zęby. Na widok podwójnego zęba pani lekarka zaczęła wydawać okrzyki i zwoływać studentów, ale powiedziała, że nic się nie da poradzić. Tak, może mieć wpływ. Tak, mogą być kłopoty. Ale trzeba czekać, aż wypadnie, no bo co innego można zrobić...
Do ortodonty wysłała nas w ogóle logopedka Kubusia, Martina - świetna jest; po sześciu lekcjach widać więcej postępu, niż po półtora roku u tej poprzedniej. Kuba przestaje powoli seplenić i coraz lepiej da się go zrozumieć, tylko czasami śmiesznie wypada, bo jak się pilnuje, to mówi z zaciśniętymi zębami :-)
Od kiedy Jacek też chodzi do szkoły, chłopcy się bardzo zaprzyjaźnili - co oznacza tylko, że konflikty stały się bardziej intensywne ;-)
Pewnego dnia na placu zabaw Jacek sypnął Kubie piaskiem w oczy, na co Kuba zerwał się na równe nogi i ryknął: Jacek!!! Nie należysz już do naszej rodziny!!!
Przyszedł potem do nas, przekonany najwyraźniej, że tego nie słyszeliśmy* - i, zasmutany niezmiernie, powiedział: - Bo ja zrobiłem coś złego... Powiedziałem do Jacka takie coś... Takie coś... Bo on mi sypnął piaskiem, a ja mu odpowiedziałem słowem złym...
Ale ogólnie znoszą się całkiem nieźle. Chociaż przydałyby się osobne pokoje - co w sumie jest jasne, skoro przestało to być możliwe ;-)
*nie słyszelibyśmy, gdybyśmy byli w Krakowie. W obecnej sytuacji słyszeliśmy my i trzy okoliczne dzielnice.
Jak widać, jesteśmy przeciw
Przeciw kupowaniu gotowych kostiumów, znaczy.
Od czasu, kiedy nasze dzieci aktywnie uczestniczą w różnych społecznych rytuałach typu karnawał, czyli od jakichś czterech lat, przekonujemy je, że kupowanie gotowych kostiumów jest gupie. Nie chodzi o wydanie pieniędzy, tylko żeby samemu wymyślić, bla bla bla.
Ale byliśmy na flohmarku, no i tam wisiał kostium Spidermana. W rozmiarze Kubusia. Mama, która doskonale wiedziała, jak strrrrasznie dziecko marzy o takim kostiumie, spytała o cenę - i nawet była gotowa dać dychę, ale była pewna, że dycha nie starczy, więc spytała zupełnie bezstresowo.
Za 3 euro kupiliśmy go oczywiście natychmiast, a pani jeszcze przepraszała, że nie wyprany. Jacuś bardzo starał się być dzielny, ale nie dał rady, i nic nie mówił, tylko stał i płakał po cichutku, a łzy kapały mu na koszulkę.
Mamusi serce rozpękło się na kawałki i obiecała natychmiast, że wykopie mu taki kostium choćby spod ziemi - tzn. choćby z H&M za cztery dychy.
Ale spidermanowe duchy najwyraźniej sprzyjały małym chłopcom, ponieważ okazało się, że rzeczonym kostiumem w odpowiednim rozmiarze dysponuje szefowa mamusi i chętnie się go pozbędzie, bo jej synek Spidermana nie znosi i już.
W ten sposób dzięki niewątpliwej pomocy sił nadprzyrodzonych chłopcy weszli w posiadanie, szczęśliwi jak młode labradory. Nie ściągali tych kostiumów przez cały weekend, więc decyzja była najwyraźniej słuszna.
Szkoła idzie sobie swoim trybem, Jacuś najwyraźniej nie odstaje jakoś szczególnie od reszty dzieci - okazało się zresztą, że wcale nie jest najmłodszy w klasie, więc. Książki i zeszyty wyglądają lepiej, niż Kuby w analogicznym momencie ;-) , zatem nie ma się chyba czym przejmować. Jeśłi chodzi o socjal, Jacek w piątek rozpłakał się i wściekł na widok mamusi, która przyszła go odebrać trochę wcześniej, bo
on się przecież bawi i nie zamierza już wychodzić!!! ...tak więc problemów chyba nie ma.
Kuba przeszedł do wyższej grupy na judo - trenuje ich prawdziwy Japończyk z czarnym pasem, sam zalecił, że Kuba ma przejść. Trenuje teraz z dziesięciolatkami i mamusia, niezmiernie zainteresowana, przyszła w piątek sobie popatrzeć.
I szczęka jej opadła!
Kuba rzeczywiście nieźle sobie radzi - nie tylko defensywnie, bo defensywnie to nie sztuka, niech kto spróbuje przewrócić Kubełka. Ale jak ciepnął Enzo o matę, to pan Japończyk aż przerwał trening, żeby go pochwalić! Mamusia dumna jak paw, Kubeł zresztą też zachwycony - bo wreszcie można
walczyć, mama, i naprawdę trenować! I pan trener jeszcze powiedział, że w zimie Kuba może będzie mógł podchodzić do egzaminu na żółty pas! ...tak więc dostaną swoje cholerne 40 euro składek i innych cholernych wydatków na ten cholerny kurs, bo teraz to już Kubeła nikt nie będzie zniechęcał ;-)
Mamy też nowe auto. Już w sumie od dawna nawet. Toyotę. Honia poszła do ludzi, ale mamusia nie będzie o tym pisać, bo ciągle jeszcze chce jej się troszkę płakać. Chlip.
Lataliśmy szybowcem!!!
Historia jest taka, że tauś kumpla Kuby ze szkoły jest inżnierem od silników lotniczych. Oraz, żeby pasowało, ma fioła na punkcie wszelkiej maści samolotów i robi kurs szybowcowy. No i zaprosił nas na lotnisko, żebyśmy sobie zobaczyli, jak to jest. A na lotnisku pełno jest wszelkiej maści wariatów, którzy chcą latać i tylko latać - a szybowce są dwumiejscowe, więc zabierają pasażerów.
No to polecieliśmy.
Jacek nie chciał - bo Jacek wcale nie jest taki gieroj, za jakiego chciałby uchodzić - ale reszta rodziny jak najbardziej, więc jak tylko się dało, to polecieliśmy.
COOL!!!
Wprawdzie był to zaledwie motoszybowiec - taki ze śmigiełkiem, co to może wystartować sam, ale potem się wyłącza silnik i sobie szybuje - ale wrażenie było zupełnie obłędne i na pewno kiedyś jeszcze polecimy jeszcze raz!! Ale tym razem prawdziwym szybowcem, bez silnika. Na tym lotnisku jest taka -- katapulta, że szybowce się podłącza do liny, która katapultuje je na pół kilometra w górę - cool!! ...więc następnym razem na pewno prawdziwym.
W tzw. międzyczasie grillowaliśmy sobie na pasie startowym i naprawdę było pięknie. Poza tym rósł tam szczaw, z któego mamusia ugotowała cały garnek zupy szczawiowej. I sama zjadła, ale nie szkodzi. Znakomity sposób na spędzanie weekendów.