Lataliśmy szybowcem!!!
Historia jest taka, że tauś kumpla Kuby ze szkoły jest inżnierem od silników lotniczych. Oraz, żeby pasowało, ma fioła na punkcie wszelkiej maści samolotów i robi kurs szybowcowy. No i zaprosił nas na lotnisko, żebyśmy sobie zobaczyli, jak to jest. A na lotnisku pełno jest wszelkiej maści wariatów, którzy chcą latać i tylko latać - a szybowce są dwumiejscowe, więc zabierają pasażerów.

No to polecieliśmy.
Jacek nie chciał - bo Jacek wcale nie jest taki gieroj, za jakiego chciałby uchodzić - ale reszta rodziny jak najbardziej, więc jak tylko się dało, to polecieliśmy.
COOL!!!
Wprawdzie był to zaledwie motoszybowiec - taki ze śmigiełkiem, co to może wystartować sam, ale potem się wyłącza silnik i sobie szybuje - ale wrażenie było zupełnie obłędne i na pewno kiedyś jeszcze polecimy jeszcze raz!! Ale tym razem prawdziwym szybowcem, bez silnika. Na tym lotnisku jest taka -- katapulta, że szybowce się podłącza do liny, która katapultuje je na pół kilometra w górę - cool!! ...więc następnym razem na pewno prawdziwym.
W tzw. międzyczasie grillowaliśmy sobie na pasie startowym i naprawdę było pięknie. Poza tym rósł tam szczaw, z któego mamusia ugotowała cały garnek zupy szczawiowej. I sama zjadła, ale nie szkodzi. Znakomity sposób na spędzanie weekendów.