Blog Kubusia
Kuba na dziś: kariera
[czytamy książkę o żaglowcach]
[Mama] Ale wiesz, prawdziwe żaglowce pływają jeszcze po morzach. Jakbyś chciał, mógłbyś się zapisać do takiej szkoły i nauczyć pływać na żaglowcach...*
[Kuba] Mmmm... Hm, nie, ja wolałbym jednak zostać kapitanem. Lodołamacza.
*Mama naczytała się Znaczykapitana...
Przeżywamy
Zgodnie z zapowiedzią byliśmy wczoraj pływać. Nad
Helenesee koło polskiej granicy. Kumpel mi podrzucił, podobno jedno z najczystszych jezior Brandenburgii. Rzeczywiście, jest rewelacyjne. Plaża prześliczna. Ludzi sporo, ale czegóż się było spodziewać... Nie wypalił niestety pomysł na grilla, bo trzeci stopień zagrożenia pożarowego - jezioro jest w lesie - ale przeżyliśmy na bułkach i lodach. Kuba jest niesamowity; wlazł do wody o drugiej i o szóstej trzeba było go końmi wyciągać. Jezioro jest dość głębokie, więc woda jest zimna - ale Kubie to niestraszne. Na plecach pływa, a na brzuchu zaczyna się utrzymywać na wodzie - guuut.
Nie mogliśmy niestety jechać dzisiaj, bo chłopcy byli zaproszeni na urodziny do Josepha. Szkoda, bo był dzisiaj najgorętszy dzień w roku. Tzn. miał być, bo odwołali - najgorętszy ma być jurto. Średnio sobie wyobrażam wyjście z domu, jeśli będzie
jeszcze cieplej - no ale. Trza do roboty.
Jacek wpadł w jakąś przedziwną fazę. Podejrzewamy, że jest to spowodowane przestawieniem - że Kuba zniknął z przedszkola, że nagle się zrobił ważny uczeń, a on nie... nie wiem. W każdym razie, Jacek nie chce się ruszyć od rodziców na krok. Co gorsza, cały czas twierdzi, że spoko spoko, zostanie u Manola, zostanie u Josepha, cały dumny - po czym jak przychodzi co do czego, Jacek wczepia się w rodziców, zaczyna ryczeć w niebogłosy i cześć. Najgorsze jest nawet nie to, że on nie chce, tylko że decyduje się w ostatniej chwili. W piątek skasował nam w ten sposób wieczór - bo o ósmej się zdecydował, że jednak nie będzie spał u Manola - a dzisiaj popołudnie, bo powiedział, że nie zostanie na urodzinach u Josepha. Wściekliśmy się straszliwie, zabraliśmy go do domu i zamknęliśmy w pokoju. Bez jaj, nie może tego robić w ostatniej chwili! Mamy nadzieję, że mu to przejdzie, bo jak nie, to rany boskie. I tak gonimy resztkami sił.
Czekamy z niecierpliwością na kolejny tydzień szkoły, tym razem już normalny. Mam nadzieję, że jak zaczną się normalne lekcje, Kuba przestanie się tam tak nudzić... Do tej pory pytany, co robił w szkole przez osiem godzin, odpowiadał - "nie pamiętam". Jakieś takie to było bez sensu zupełnie, trzymamy kciuki, żeby wreszcie ruszyło. Chociaż plan zajęć i tak jest jakiś taki... dziwny... Np. w poniedziałek od obiadu Kuba ma wyłącznie czas wolny. Ale nie wolno go wcześniej odebrać, bo ma być w szkole do 16.00. Dla nas oczywiście super, ale po cholerę tak - nie wiadomo.
Na szczęście ma jutro wytęskniony WF. W trzydziestu sześciu stopniach, biednie dziecko :D
Kuba na dziś
"Wiesz mama, Jacek to nie jest prawdziwy brat. Bo ja myślałem, że on mnie będzie słuchał i robił to, co mu mówię, a on mi tylko dokucza!"
Coole Schule
Łomatko, gdzie się podział ostatni miesiąc.
Wróciliśmy do domu i od razu popędziliśmy na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Było
bardzo uroczyste. Tańczyli Krakowiacy, dzieci rapowały (m.in. o Coole Schule właśnie), a pan dyrektor recytował Samochwałę - po polsku, z niemieckim akcentem. Niezapomniane przeżycia ;-)
Jacek powiedział, że nigdy nie chce iść do szkoły.
Po dwóch dniach w szkole Kuba wydaje się całkiem zadowolony. Pierwszego dnia pobił się ze starszymi chłopakami, bo "ja im mówiłem, żeby przestali się bić, a oni mnie wcale nie słuchali!!!" Teraz już chyba nie podskakuje. A z chłopakami w klasie dogaduje się znakomicie. Siedzi z Timurem. Jego drużyny nie stwierdzono ;-)
Sprawia też zupełnie inne wrażenie, takie ogólne. Jakiś taki się... duży zrobił... Pierwszego dnia śpiewał piosenkę (Kuba nie śpiewa) i narysował Spidermana (Kuba nie rysuje). Hm. Doprawdy.
Tylko, tradycyjnie, niewiele opowiada. Ale może się rozkręci.
Był mały zgrzyt od razu na początku, bo panie jakoś zapomniały nam powiedzieć - tzn. one twierdzą, że mówiły, ale ja nic takiego nie pamiętam - że w pierwszym tygodniu lekcje kończą się o dwunastej. Rodzice trochę zbledli, bo trzech tygodniach urlopu raczej niewielka była szansa, żebyśmy mogli w południe odbierać Kubeła. Na szczęście okazało się, że Kuba może zostawać w regularnych godzinach, czyli do 16.00; problem trochę polega na tym, że zostaje sam. Nie wiem, cała klasa bezrobotnych czy co?? Dzisiaj stanęliśmy na rzęsach i mamusia zdołała odebrać synka o 14.00, ale na dłuższą metę się tego nie da zrobić. Na szczęście to tylko pierwszy tydzień, od poniedziałku lekcje trwają normalnie do 16.00 i problem zniknie. Trochę.
W ogóle, praktyka szkoły dwujęzycznej nieco się rozjechała z teorią - tak jak podejrzewaliśmy, w klasie są dzieci, które w ogóle nie mówią po niemiecku. Teoretycznie taka sytuacja nie powinna się zdarzyć... no ale. Na szczęście są też takie, które mówią po niemiecku. Tak że pewnie się wyrówna.
W niedzielę wskoczyliśmy do samochodu i pojechaliśmy pływać. Nad Schwielowsee. Nie byliśmy bardzo zachwyceni, ale pływać się dało.
Aha, a w ogóle to Kuba w Krakowie nauczył się pływać. W przypadkowym bajorze w Tenczynku. Na razie tylko na plecach, ale pływa prześlicznie.
Po pływaniu poszliśmy na obiad do Greka na przeciwko (domu, nie jeziora). Okazało się to bardzo miłym przeżyciem. I tak, zjedliśmy wszystko i jeszcze deser.
Ha: te czasy nadeszły.