Coole Schule
Łomatko, gdzie się podział ostatni miesiąc.
Wróciliśmy do domu i od razu popędziliśmy na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Było
bardzo uroczyste. Tańczyli Krakowiacy, dzieci rapowały (m.in. o Coole Schule właśnie), a pan dyrektor recytował Samochwałę - po polsku, z niemieckim akcentem. Niezapomniane przeżycia ;-)
Jacek powiedział, że nigdy nie chce iść do szkoły.
Po dwóch dniach w szkole Kuba wydaje się całkiem zadowolony. Pierwszego dnia pobił się ze starszymi chłopakami, bo "ja im mówiłem, żeby przestali się bić, a oni mnie wcale nie słuchali!!!" Teraz już chyba nie podskakuje. A z chłopakami w klasie dogaduje się znakomicie. Siedzi z Timurem. Jego drużyny nie stwierdzono ;-)
Sprawia też zupełnie inne wrażenie, takie ogólne. Jakiś taki się... duży zrobił... Pierwszego dnia śpiewał piosenkę (Kuba nie śpiewa) i narysował Spidermana (Kuba nie rysuje). Hm. Doprawdy.
Tylko, tradycyjnie, niewiele opowiada. Ale może się rozkręci.
Był mały zgrzyt od razu na początku, bo panie jakoś zapomniały nam powiedzieć - tzn. one twierdzą, że mówiły, ale ja nic takiego nie pamiętam - że w pierwszym tygodniu lekcje kończą się o dwunastej. Rodzice trochę zbledli, bo trzech tygodniach urlopu raczej niewielka była szansa, żebyśmy mogli w południe odbierać Kubeła. Na szczęście okazało się, że Kuba może zostawać w regularnych godzinach, czyli do 16.00; problem trochę polega na tym, że zostaje sam. Nie wiem, cała klasa bezrobotnych czy co?? Dzisiaj stanęliśmy na rzęsach i mamusia zdołała odebrać synka o 14.00, ale na dłuższą metę się tego nie da zrobić. Na szczęście to tylko pierwszy tydzień, od poniedziałku lekcje trwają normalnie do 16.00 i problem zniknie. Trochę.
W ogóle, praktyka szkoły dwujęzycznej nieco się rozjechała z teorią - tak jak podejrzewaliśmy, w klasie są dzieci, które w ogóle nie mówią po niemiecku. Teoretycznie taka sytuacja nie powinna się zdarzyć... no ale. Na szczęście są też takie, które mówią po niemiecku. Tak że pewnie się wyrówna.

W niedzielę wskoczyliśmy do samochodu i pojechaliśmy pływać. Nad Schwielowsee. Nie byliśmy bardzo zachwyceni, ale pływać się dało.
Aha, a w ogóle to Kuba w Krakowie nauczył się pływać. W przypadkowym bajorze w Tenczynku. Na razie tylko na plecach, ale pływa prześlicznie.
Po pływaniu poszliśmy na obiad do Greka na przeciwko (domu, nie jeziora). Okazało się to bardzo miłym przeżyciem. I tak, zjedliśmy wszystko i jeszcze deser.
Ha: te czasy nadeszły.