Złota niemiecka jesień
A czas płynie i płynie i nie chce się zatrzymać...
Kuba jeździ na rowerze! Historia była śmieszna, bo tak: z czerwonym 'tenerowym' rowerem strasznie synkowi nie szło. Rodzice w końcu złamali się i dokręcili do niego boczne kółka. Nie pomogło, panicz dalej wyglądał jak kaleka i nie mógł jakoś załapać.
Aż tu pewnego dnia... mamusia znalazła w śmietniku rower. Bardzo dobry, ino bez łańcucha. Paskudny jak nieszczęście, no ale - dają to brać... No to wzięliśmy. Łańcuch został naprawiony, Kuba wsiadł na rower... i pojechał. I jeździ. Ten czerwony był po prostu za duży! Tak że jeden duży krok został uczyniony.
Drugi duży krok uczynił wczoraj drugi synek: zrobił kupę do kibla. Jacur chodzi bez pieluszki bez żadnych problemów, wręcz mamy wrażenie, że idzie mu to dużo sprawniej niż Kubie swojego czasu - ale z kupą jakoś mu nie szło. No i wczoraj - plums! - udało się. Hura. Mamy nadzieję, że to już niedaleko do pozbycia się pieluszek!
Jacuś odmawia też jeżdżenia w wózku, zawsze rano na dworcu woła "Schodami! Schodami! Jesteśmy duuuzi!!!" Trwa to wprawdzie dłużej, ale za to nie jesteśmy skazani na windy.
Poza tym - po prostu nie ma czasu, żeby cokolwiek. Intensywnie sobie żyjemy.