Retrospektywnie
Z okazji paru wolnych minut mała retrospekcja.
Działo się to latem, na początku edukacji przedszkolnej (a lato było piękne tego roku...). Kuba wstrząs spowodowany wysłaniem do placówki oświatowej odreagował spektakularnie, mianowicie odmówił korzystania z toalety. Korzystał z ubrania przy każdej okazji - na początku zaledwie lejąc w majty, a potem już było tylko gorzej. Podróże do przedszkola i z powrotem oznaczały wleczenie ze sobą wielkiego tobołu rzeczy na zmianę, odpowiednio: mokrych albo świeżo wypranych. Cudnie. Razem z personelem przedszkolnym stawaliśmy na rzęsach, żeby młodego jakoś wyregulować, nie sprawiając jednocześnie wrażenia, że potępiamy jego fizjologiczne niedociągnięcia. Henrik, czyli pan przedszkolanek, posunął się nawet do tego, że nauczył się, jak się owe czynności nazywają po polsku. Nie wdawaliśmy się rzecz jasna w zawiłości deklinacji, tylko powiedzieliśmy po prostu: "siusiu" i "kupę". No i pewnego dnia mamusia, przybywszy do przedszkola po odbiór towaru, została powitana przez Henrika zdaniem: "Kuba ist gerade zum coupé gegangen..." (po polsku nie brzmi to już tak cudnie: "Kuba poszedł właśnie na coupé").
Obsesja - misja zakończona
Historia mamusinej obsesji sama w sobie jest śmieszna. Otóż dawno, dawno, dawno temu, jeszcze w MS, mamusia (na fali depresji prawdopodobnie) powiedziała do Kubusia: "Kubciu, jak mama kiedyś pójdzie do pracy, dostaniesz łóżeczko ze zjeżdżalnią!" /cut
Berlin, wrzesień 2009: mama mówi do dzieci: "Chłopaki! Mama znalazła pracę!!!", a Kuba na to: "Oooo, kupimy łóżeczko ze zjeżdżalnią!!!"
No więc, słowo się rzekło. Mamusia zaczęła szukać łóżeczka. W cenie osiągalnej, rzecz jasna, bo nowe za 600 euro to nie sztuka. No i wreszcie znalazła, zakupiła, łóżeczko zostało dziś zmontowane i wypróbowane (jakieś dwieście razy). Działa. I kul wygląda... :)
Jaciu z tej okazji przejął dawne łóżeczko Kubusia, inośmy dorobili barierkę, coby dziecko nie wypadło (bo on tak bardzo... ekspresyjnie śpi...). Tym samym rozmontowaliśmy ostatnie łóżeczko ze szczebelkami! Wiosną odpieluszymy Jacusia i czas dzidziorów minie bezpowrotnie. TAK!
Gwoli dokumentacji - wreszcie udało nam się zapamiętać jacusiowy tekst! Jacusiowi włożone zostały spodnie, granatowe i podobne do tych, które nosił wcześniej, jednakowoż inne. Jacuś wstał, wykonał skłon z wykrokiem godny rosyjskiego baletu i oznajmił: "Mima basia..." (bardzo smutno). Tata zgadł! ...a w sumie proste było. Mima znaczy nie ma. A basia znaczy babcia. Chodzi o to, że dla Jacia (który odkrył istnienie literek) każda literka to "B jak Babcia" (to przez tablice rejestracyjne berlińskich samochodów). Na granatowych spodniach, które miał wcześniej, była literka. Na tych nowych nie było literki. Czyli -- mima basia... :D
Kuba, rzecz jasna, jest już ponad tego typu prymitywne komunikaty. Miał ostatnio obsesję na punkcie Mikołaja z czekolady - w zeszłym roku zdaje się od kogoś dostał, zapamiętał (a jakże), no i teraz za każdym razem, kiedy robimy zakupy, jest wielka historia o Mikołaja z czekolady. A mama konserwatywna jest i stanęła okoniem: nie, Mikołaja kupuje się na Mikołaja, a nie w listopadzie, możemy kupić cokolwiek innego, ale Mikołaja NIE! Ale żeby dziecka nie frustrować, wytłumaczyła mu dokładnie, jak to jest z tym Mikołajem, prezentami w nocy itd. No i któregoś dnia robiliśmy zakupy, Kuba zobaczył czekoladowe Mikołaje i wypuścił z siebie taki oto tekst: "W grhudniu, w nocy, przyjdzie Mikołaj. Będzie cieeeemno i pełno śnieeeegu, ja będę spał, Mikołaj przyjdzie i włoży prezenty pod łóżko. A potem ja się obudzę i będę oglądał ten wieeeelki garaż z windą, stacją benzynową i szlabaaaaanem..!!!"
Teraz to Mikołaj ma w pierony miejsca na prezenty...
A Kuba dzisiaj, wiadomość z ostatniej chwili, obudził się rano, wyjrzał za okno i powiedział z zachwytem: ALE MYDŁA!!! ...w ostateczności osiągnęliśmy konsensus: MYGŁA. :)
Kuba zna już mnóstwo literek... To jest ciekawe. On zna mnóstwo literek, bezbłędnie rozpoznaje, podając również przykład słowa zaczynającego się na daną literkę (B jak Babcia itd.), ale nie jest w stanie przeczytać najprostszego wyrazu. Wszystkie literki ze słowa KUBA zna, ale za nic mu się jeszcze nie może skojarzyć, żeby je jakoś połączyć. Ale tworzą się połączenia w małym móżdżku, tworzą, jeszcze chwila i będzie czytał :)
Aha, no i przy tej okazji: niech mi ktoś jeszcze raz powie, że małe dzieci nie powinny chodzić do przedszkola. Zaś tam! Zresztą nie wiem, jak inne dzieci, ale moje wyrosłyby na dzikusów, doprawdy. Pomijając umiejętności praktyczne, rzecz jasna :)
Zdjęcia w miarę aktualne - Kubuś bawiący się kamyczkami i Jacuś ignorujący polecenie "Jacuś do wózka" :)
Ojej
Ni ma czasu na nic.
W punktach to tak:
- Jacuś mówi pełnymi zdaniami, dziś powiedział pierwszy raz trzywyrazowe: "tata idzie juś"
- potrafi sam jeść (nawet zupę) i ubierać się _prawie_ samodzielnie
- jest straszliwie bezczelny i brutalnie wypróbowuje różne możliwości oraz granice, do których (za które???) może się posunąć
- jest śliczny i uroczy ;)
A Kuba... Kuba wspiął się na wyżyny elokwencji i potrafi palnąć taki tekst, że człowiek tarza się po podłodze i nijak nie potrafi zareagować. Niestety, teksty owe są równie śmieszne, co ulotne, więc poszło się wszystko paść na drzewo... Szkoooda, bo śmiesznie bywa okropnie.
Zdjęcia są, ale nie wiadomo gdzie. Być może nawet coś wrzucimy. Mamusia pracuje, tatuś pracuje, dzieci przedszkolują. Wszyscy są szczęśliwi. Może tylko troszkę zmęczeni ;)