Otworek i zagadka domowa
Kuba ożył.
Szkoła zaczęła się na dobre - zwariować można - i zdecydowanie dobrze zrobiła Kubełowi na wszystko. Tańczy, śpiewa, recytuje... ehem. Chociaż tak bezproblemowo to nie jest.
Od razu na początku, bodaj drugiego dnia, dopadła mnie na schodach szkolna pedagog. Bardzo Surowo wyjaśniła mi, że testowali dzieci i Kuba Bardzo Odstaje od reszty klasy z rysowaniem, że trzeba dać mu plastelinę, że pilnie ergoterapia, no i ogólnie wszystko w tonie "ranyboskiejaktakmożna". Wytłumaczyłam spokojnie pani, jak jest, że ergo było, że przerwaliśmy i dlaczego, że Kuba tak ma no i co. Po dziesięciu minutach byłyśmy już nieźle zakumplowane, w rezultacie spędziłyśmy prawie godzinę na tych cholernych schodach, gadając. Opowiedziałam jej o przedszkolu, koncepcji pracy otwartej czy jak tam to gówno przetłumaczyć, na co ona - nobliwa, siwa pani w drucianych okularkach - zaczęła hiperwentylować i powiedziała (dosłownie): "Niech pani przestanie, niech pani przestanie. Ja tego gówna słuchać nie mogę - przepraszam bardzo, ale ja tego gówna naprawdę słuchać nie mogę!"
Od tamtej pory rozmowa z nią i paniami jest zupełnie inna, teraz już raczej w tonie "ależ my tu przecież po to jesteśmy, niech się pani nic nie przejmuje". Dumałam długo nad tą metamorfozą, ale już i te przelotne kontakty z Polskimi Rodzicami uświadomiły mi, co te kobity mają na co dzień. Streścić by to można tak: "Jakie krzywo, jakie krzywo, ślicznie narysował, czego się czepia!"
A Kuba nie umie ślicznie i rzeczywiście ma z tym problem. Zadania łapie w lot, ale manualnie nie wyrabia. Jak trzeba zaznaczyć krzyżyk - nie umie, chociaż doskonale wie, gdzie go postawić i dlaczego. Ale, jak powiedziała pani Urbaniak (jak sama nazwa wskazuje - od niemieckiego): one tam po to są.
Kubie się zupełnie przekliknęło. Wraca do domu i rzuca się na rysowanie. Rysuje, nie oszukujmy się, fatalnie, ale coraz więcej i lepiej. I, co najważniejsze: z własnej woli. Mam zatem nadzieję, że wreszcie... może... jakoś... (na zdjęciu jeszcze w pokoju bez łóżka).
Jeśli chodzi o dzieci w klasie, to raczej nieciekawie. Szczerze, chociaż dzieci ogólnie lubię, nie widziałam tam nikogo, z kim Kuba miałby coś do pogadania. To znaczy chłopcy, bo dziewczynki są sensowniejsze, no ale oczywiście dziewczynki nie wchodzą w grę (to znaczy Kuba by chętnie, ale dziewczynki...) Nie bardzo wiem, jak określić różnicę, ale nie było tam nikogo, z kim Kuba mógłby się zaprzyjaźnić.
Ale dzisiaj przyszedł Nowy. Bartek. Wygląda jak Bartek, misiowaty i w okularach; przyuważyłam go od razu, że taki kubełkowaty. I rzeczywiście, przyżarło. Kuba przyleciał dziś po południu, wlokąc Bartka za sobą i krzycząc: "Mama! Mama! To jest mój najlepszy kolega! To jest, to jest... eee, jak ty się jeszcze raz nazywasz?"
Ogólnie to Kubie bardzo wychodzi na dobre wrzucenie do innego świata, o którym ja mam niewielkie pojęcie. Bardzo się stara stanąć na wysokości zadania i opowiada, tłumaczy oraz przekazuje. Wychodzą z tego fantastyczne rzeczy. Przyszedł dzisiaj i powiedział, że ma ZAGADKĘ DOMOWĄ. Zgłupiałam trochę, ale rychło okazało się, że Kuba sobie źle zapamiętał zwrot "zadanie domowe". Moje próby naprostowania uprzejmie zignorował, tak że kolorował obrazki na ZAGADKĘ. :D
Kolejnym ładnym tekstem był otworek. Kuba dostał nowe dżinsy i dzisiaj z krzykiem odmówił ich włożenia. Zapytałam, nieco lodowato, dlaczegóż to, na co dziecko odparło: "Bo mi się otwiera OTWOREK!"
Wyszedł mu też dziś śliczny wiersz do Jacka: "Lass mich in Ruhe! Das ist Arbeit, was ich tue!"
Poza tym, hm - Jacek, jak każe rodzinna tradycja, kandyduje na rzecznika w przedszkolu - podobno jest zdjęcie wyborczego plakatu, ale jeszcze nie widziałam - oraz zbudowaliśmy dzisiaj wysokie łóżko. Dla Jacka właśnie, bo tak wypadło. Wcale się nie boi. A i w ich pokoju zaczyna się robić jakoś sensowniej. Łóżka dla Kubeła szukamy dalej intensywnie.
Urządzanie mieszkania pełznie. Nawet nie raczkuje. Czasu brak, czasu. Nie chce mi się o tym gadać.