Kraków
Dotarliśmy do Krakowa.
Założenie było takie, że jedziemy pociągiem, pierwszą klasą, mamy cały przedział dla siebie, więc wytrzymamy 10 godzin nawet, jeśli chłopcy będą dawać czadu.
Ha, ha.
Pociąg zaczął od dwóch godzin spóźnienia. Było niecałe dwanaście stopni mrozu, a przez ostatnią godzinę trzeba było czekać na peronie, bo pociąg Już Jedzie... Przeczekaliśmy. Przyjechał, okazało się, że to opóźnienie wynikło z tego, że zepsuł się jeden wagon, w związku z czym... odczepili go. Pociąg przyjechał zatem krótszy i ci wszyscy ludzie z tego wagonu musieli się gdzieś podziać... Cały pociąg przypominał obóz dla uchodźców, ludzie i bagaże byli wszędzie, w dodatku na cały skład działały tylko dwie toalety. Oczywiście o maniu przedziału dla siebie nie było nawet co marzyć, do Legnicy jechał z nami facet ze złamaną nogą, więc pierwsze godziny upłynęły pod znakiem uważania, żeby mu dzieci nie deptały po gipsie. Kolejne godziny upłynęły w atmosferze narastającej duchoty, syfu, tłoku i smrodu - nowoczesny skład, żadne okno się nie otwiera!
Co do opóźnienia, w Krakowie było 200 minut.
Mimo wszystkich tych atrakcji podróż znieśliśmy wszyscy zdumiewająco dobrze, dzieci też, tylkośmy troszku brudni byli.
Teraz tarzamy się na łonie rodziny. Równo z naszym przybyciem przybył też śnieg, duuuużo śniegu, więc panowie mieli radochę. Dzisiaj jest już pięć stopni i deszcz pada, no ale przynajmniej te kilka dni było ładnie. Zdjęcia są, oczywiście, i wkrótce zostaną zładowane i pokazane.