Taka różnica
Różnicę między synkami najlepiej widać na przykładzie zadań domowych ze szkoły. Zwłaszcza, że są to te same zadania z tych samych książek, lekko przesunięte w czasie (lekko, gdyż klasa Jacia, jak wiadomo, pcha dużo szybciej).
Kuba zadań przynosił - zwłaszcza na początku - sporo, bo chociaż nasza szkoła - jako całodzienna - nie może zadawać zadań do domu, to dzieci w weekendy muszą skończyć to, czego nie zdążyły na lekcjach. No a Kuba, który nudy i rutyny unika jak może, oczywiście często nie zdążał, więc przynosił i mordowaliśmy się z tym w domu.
Najgorsze były ule.
Ule to takie -- kratki -- z cyferkami, gdzie na dachu ula jest suma i trzeba dopisywać cyfry do kratek odpowiednio, żeby wyszła suma z dachu. Potworne, nudne, wykańczające zajęcie.
No i Jacuś ostatnio przyniósł ula.
Jacuś nie przynosi zadań do domu w ogóle, bo - fama głosi - na lekcjach pracuje najszybciej w klasie i raczej się nudzi, niż nie zdąża, więc nie ma czego nadrabiać. Ale ostatnio przyniósł matematyczną kolorowankę - i ule - na którą pani L. było szkoda czasu w szkole (i nic dziwnego).
Pamiętna robienia tego zadania z Kubą mamusia pobladła lekko i zarządziła, żeby usiąść do tego od razu, bo to będzie trwało nie wiadomo ile i trzeba będzie robić przerwy i wogle. Jacuś nie prostestował i wyglądało to tak. Otworzył książkę, popatrzył na ule - dwa były -, westchnął ciężko, chwycił ołówek i wypełnił oba w czasie, który zajęło mu fizycznie wpisanie cyfr w kratki. Odłożył ołówek, popatrzył na kolorowankę, spytał "mogę włączyć muzykę, mama?", puścił sobie hip hop po czym - usiadł i pokolorował to gówno w pół godziny, a mamusia siedziała obok i strugała mu kredki.
Z Kubą wonczas robiliśmy to trzy dni ;-)