Zdziwko marchewkowe

Wczoraj Jacełek dostał pierwsze jedzenie ze słoiczka. Konkretnie marchewkę. Kupiliśmy taki mały słoiczek, no bo przecież wiadomo, że na pierwszy raz to on i tak nic nie zje, tylko się trochę popapra, poliże - no, żeby zobaczyć, jak zareaguje i w ogóle. Haha - akurat! Dziecko wpierniczyło pół słoiczka, zupełnie tak, jakby co najmniej od miesiąca jadło łyżeczką. Wieszał się na łyżce, wierzgał, niecierpliwił, poganiał, wyrywał się - no po prostu odkrył nową pasję.

Nie bardzo chcieliśmy mu dużo dawać na pierwszy raz, więc porcja szybko się skończyła - zdecydowanie zbyt szybko.

Kiedy Jacełek zrozumiał, że marchewki już nie ma, zrobił taki sajgon, jakby od tygodnia nic nie jadł. Płakał rzewnymi łzami, wyrywając się do miseczki - no czysta tragedia. Biedne, głodne dziecko. Ale to miło, że lubi... :-)
Dziś też jadł, ale już z mniejszym zapałem.

Kubełek miał w środę bilans dwulatka. Hm. Może nie powinniśmy się chwalić, ale żeby nie było, że jesteśmy nieobiektywni, zapatrzeni w dzieci i stronniczo przedstawiamy fakty... No, krótko mówiąc, Kubuś oblał test na inteligencję. I to tak dramatycznie oblał. Test polegał na wkładaniu klocków różnych kształtów przez odpowiednie otworki do pudełka - mamy w domu taką zabawkę, ale zatonęła gdzieś w czeluściach i nie bawiliśmy się z nim akurat w to. No i nie umiał. Pan doktor bardzo się śmiał i powiedział, że nic nie szkodzi. Oczywiście, że nie szkodzi. I tak go kochamy ;-) (Kubusia, nie doktora).
Poza tym, Kubeł zaczął mówić zbitki dwuwyrazowe, co jest przełomowym wydarzeniem w rozwoju jego werbalnych umiejętności - zaczynamy wierzyć, że kiedyś będzie naprawdę mówił...