Zabawnie

Mama marudzi w SBahnie, że nie zdążymy na autobus. Na szczęście okazało się, że autobus jest spóźniony.
- Hura, chłopaki, autobus jeszcze nie jechał!
- No widzis mama. Jak zwykle psesadzas.
Kuba oznajmił, że potrzebuje nowego laufrada.
- Nie ma mowy. Laufrady są dla dzidziorów.
- To jest twój obowiązek, mama!
Bawimy się w kupowanie. Kuba wyliczył mi kamyczki i powiedział, że mogę sobie za to kupić auto.
- Ooo, super. To ja poproszę BMW!
- Daj spokój mama. Mozes kupić malucha albo trabanta.
Jest naprawdę coraz zabawniej.
Kuba chodzi w przedszkolu na muzykę (ponieważ nie płacimy już za jego przedszkole - państwo funduje - postanowiliśmy zainwestować w rozwój syneczka). Podoba mu się, chociaż nie ma żadnego sposobu, żeby z niego wyciągnąć, co oni tam właściwie robią. Wczoraj powiedział tylko, że skakali... Wiemy tyle, że przychodzi pan z instrumentami.
Widać wyraźnie, że dla nich dom i przedszkole (= świat po polsku i świat po niemiecku) to dwa odrębne światy i nie ma jeszcze między nimi połączenia.

Jacynek twardo odzwyczaja się od pieluszki. Ciekawe zjawisko; w domu nie ma z tym najmniejszych problemów, na spacerach też nie (sikanie do krzaków ciągle jeszcze jest aktrakcyjne...), natomiast w przedszkolu nie da rady. Trzeba przyznać, że przedszkole się nie poddaje - w efekcie codziennie razem z Jaciem odbieramy worek mokrych rzeczy. Wczoraj zdołał nasikać sobie do butów. Obu.
Zadziwiła nas też pani przedszkolanka, z którą rozmawialiśmy w jakiejś wolnej chwili. Opowiedziała, że w przedszkolu Jacuś nie mówi - przynajmniej nie do dorosłych - co absolutnie nie znaczy, że nie umie, bo jak czegoś potrzebuje, to nie ma problemów z poproszeniem. Rodzicom szczęka opadła, bo w domu Jacynek nawija cały czas, na zmianę po polsku i po niemiecku, w przerwach śpiewając. Nadia powiedziała też, że Jacuś jest "spokojnym, cichym dzieckiem, o którym łatwo zapomnieć, jak bawi się samo w kąciku". Tu już zaczęliśmy się zastanawiać, czy mówimy na pewno o tym samym chłopczyku... Ale nie ma w przedszkolu drugiego dziecka o imieniu Jacek. Hm.
Martwi nas natomiast kubusiowy brak zainteresowania i umiejętności rysowania. Trochę trudno to opisać, ale to chwilami strasznie wygląda, kiedy bierze do ręki ołówek i tak _kompletnie_ nic nie potrafi z nim zrobić. Trzeba będzie jednak (wzdech) iść do lekarza, chociaż a) Henrik twierdzi, że z Kubą jest wszystko w porządku i nie potrzebuje pomocy, b) łażenie po terapeutach to naprawdę ostatnia rzecz, jakiej nam teraz potrzeba. No, ale...