Jacuś z powyłamywanymi rączkami

No i mamy pierwszy gips, pierwszy szpital, pierwszą operację. Jacuś: 3 in 1.
Stało się to tak głupio, że aż niemożliwe: we własnym pokoju, na miękkiej wykładzinie. Rzecz jasna w sobotę wieczorem, bo takie rzeczy przytrafiają się zawsze w sobotę wieczorem. Jacuś spadł z łóżeczka i ryczał. Rodzice ugłaskali, przytulili, a że późno było, to położyli spać i już.
Niebieski gips przed operacją - cool
Po dwóch godzinach Jacuś obudził się i ryczał, a rączka spuchła. No to zadzwoniliśmy do dyżurnego pediatry pod telefonem, a nawet dwóch pediatrów. Jeden powiedział, żeby do szpitala, a drugi, żeby usztywnić, oziębić, dać ibuprofen i spróbować uśpić (a w międzyczasie północ nadeszła). Uśpiliśmy. Rano Jacyk ruszał rączką, nawet chwytał, więc nie robiliśmy paniki - ale że w sumie jest niedaleko, to tatuś zabrał dzidzia koło południa na pogotowie do pobliskiego szpitala.
Tamże orzekli, że rączka jest złamana z przemieszczeniem, prawdopodobnie trzeba będzie operować, załadowali do szpitalnego łóżka i cześć.
Głupio to w sumie jakoś wyszło... Straszliwie brakowało nam konsultacji z innym pediatrą. Ci szpitalni lekarze wymagali od nas podpisania zgody na operację natychmiast, czyli w niedzielę późnym wieczorem, żeby w poniedziałek Dzidzia pokroić. Okropnie nie chcieliśmy dać go pokroić, ale rzecz jasna trudno się było kłócić. Do dziś nie wiemy, czy dobrze zrobiliśmy - trzeba będzie namówić naszego doktóra, żeby dał komórkę na takie sytuacje. No w każdym razie stało się, Dzidź został pokrojony, a dzielny był tak, że płakaliśmy tylko wtedy, kiedy nie widział. Nawet w szpitalu powiedzieli, że takiego dzielnego chłopczyka to jeszcze nie mieli i dali mu wielkiego lwa w nagrodę (jeśli nawet to bullshit dla rodziców, i tak strasznie miło z ich strony).
Biały gips po operacji - już nie tak cool. Widać venflon.Pierwszym pytaniem Dzidzia po wybudzeniu z narkozy było "Gdzie jest Kuba?", a drugim "Mas ajpoda, mama?"
A Kuba był w przedszkolu. Okazało się dopiero później, na spokojnie, że to właśnie Kuba popchnął Dzidzia i dlatego on spadł. Przez pierwsze dwa dni Kuba był w szoku - w ogóle prawie nie mówił, w ogóle prawie go nie było widać, dopiero jak w poniedziałek został odstawiony do przedszkola (bo jak inaczej), ruszyło go i zaczął wszystkim opowiadać (jąkając się), że on popchnął, że Jacek spadł, że się uderzył, że jest w szpitalu... Biedna mała Kuba. Tłumaczyliśmy mu długo, że to nie jego wina, że to był wypadek - ale dopiero dziś, kiedy Jacek już spał w domu i wszystko powoli zaczęło się normalizować, Kuba zaczyna zachowywać się w miarę normalnie.
Jacek natomiast... Jacek po pobycie w szpitalu zrobił się _nieznośny_. Natychmiast wszedł w rolę "jestem chore biedactwo i wszyscy mnie żałują" i stał się nie do zniesienia. Oczywiście naciął się okropnie, bo na nas akurat biedne maleństwa nie działają, ale i tak... Np. po powrocie ze szpitala został usadzony na kanapie, z gipsem na poduszce, z kubeczkiem wody, z bajką, pod kocykiem... Przyglądałam mu się potajemnie. Robił wszystko normalnie, bawił się, wstał raz nawet, jak mu coś spadło - ale jak tylko mnie widział, rozkładał się na poduszkach i jęczał "Mama... Maamaaa... Pomocy... Niedobze..." Co za mała cholera jakaś, skąd on wie takie rzeczy?!
Dzisiaj wszystko wróciło już do normy. Z Kubusiem już zupełnie przestali uważać, ganiają się i skaczą po łóżkach - czekamy z radością na drugi gips. Oraz na moment, kiedy Jaciu zorientuje się, że gipsem można komuś świetnie przypieprzyć... No nic; we wtorek ściągną mu szynę i założą normalny gips, w środę do przedszkola!!! ...bo wszyscy oszalejemy. Na szczęście nasze cudne przedszkole powiedziało, że oczywiście i może chodzić z gipsem, im tam zajedno.
Gwoli komentarza: nie mam pojęcia, jak robią to rodzice Naprawdę Chorych Dzieci. Jacek był w szpitalu raptem trzy dni, miał prosty w gruncie rzeczy zabieg, pomijając gips to nic mu nie jest - a my wyszliśmy z tego na czworakach. Jeez, powiedzieć, że podziwiam ludzi, którzy to wytrzymują to mało. Niemal nie wierzę, że istnieją.