Poświątecznie

Święta, święta i po świętach. Ponurawo było i niefajnie, więc nie będziemy się nad tym rozwodzić. Nawet zdjęć nie robiliśmy, tylko to się jakoś uchowało... (panowie w prezentach świątecznych, czyli piratowych chustkach i dinozaurowych koszulkach, na schodach u babci Wandy). W każdym razie, honia została zainicjowana na dłuższych trasach, jechała cudnie, żarła mało, sielanka. Dzieci na dłuższych trasach sprawdziły się równie dobrze co na krótszych, więc -- hm, sielanka? :) I tym zamkniemy może krakowsko-świąteczny rozdział roku 2010.
Retrospektywnie, to tak: zaczęliśmy jaciowe wizyty u dentysty. Mamusia, znając nieco swojego synka, bardzo się postarała i wybrała Bardzo Wypasionego Dentystę Przy Kudammie. Zadziałało. Tzn. w tym sensie, że Jaciu nie złapał lęku, lubił tam chodzić (byliśmy na razie trzy razy) i ogólnie -- no, my nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu warunków i tej jakości obsługi. Nawet po tych nastu latach w Niemczech, jednak... Tyle że, ponieważ jest to Bardzo Wypasiony Dentysta Przy Kudammie, trzeba było jednak do wszystkiego troszkę dopłacać. A okazało się, że Jacusia czeka hohoho, a nawet jeszcze trochę. Same problemy, korony chcieli mu zakładać - he; nawet nie wiedziałam, że na mlecznych zębach zakłada się korony...! No w każdym razie, chcieliśmy na wszelki wypadek spytać innego dentystę - nie dlatego, że kasa, bo sumy były niewielkie, ale jednakowoż jakoś nieufnie zareagowaliśmy na te wszystkie katastroficzne wizje i rewelacje. Udaliśmy się zatem do Mniej Wypasionego Dentysty W Prenzelbergu i okazało się, że wcale nie jest tak tragicznie z synkowym uzębieniem, owszem - czeka go trochę czasu na fotelu, ale żadnych koron i lakowań na razie nie będzie. No to się przenieśliśmy. Na Kudamm zresztą straszliwie daleko jest ;)

Poza tym, dokonał się milowy krok - właściwie dwa milowe kroki. Po pierwsze, Jaciu ostatecznie zrezygnował z pieluszki, nawet w nocy, a po drugie, Jaciu ostatecznie zrezygnował z cumelka, nawet w nocy. Po prostu nie wzięliśmy go do Krakowa, a po powrocie powiedzieliśmy dzidziowi, że już jest duży i żadnego cumelka nie potrzebuje. A że Jaciu zgodne dziecko jest, to pokiwał główką i temat zgasł samoczynnie. He.
(Na zdjęciu dinozaurowy tort urodzinowy Jacia - bo urodziny, rzecz jasna, odbyły się w tzw. międzyczasie ;) ).
Jeśli chodzi o Kubusia, zaczyna straszyć i wyć po nocach wizja wyboru szkoły dla niego. W tej chwili jest już zupełnie jasne, że musimy znaleźć szkołę z polskim - inaczej nie uratujemy języka. Spędzamy po prostu za mało czasu razem i tyle. Chłopcy już teraz mówią ze sobą po niemiecku, nawet przy nas (!!), więc tego. Niestety, jak na razie wygląda na to, że polskie szkoły w Berlinie są dwie (!), przy czym jedna to szkoła-widmo, znana tylko ze słyszenia. W sieci nie występuje. Mamusia zaczyna troszkę od tego siwieć - na razie puściła w ruch Machinę Znajomych I Znajomych Znajomych i czeka na efekty. W każdym razie - przeprowadzka ante portas, na litość boską.
I tym (mało) optymistycznym akcentem zaczynamy Nowy Rok. Który zapowiada się burzliwie.