Czekając na wakacje
W oczekiwaniu na rozmaite wyjazdy umilamy sobie czas rozrywkami regionalnymi. W weekend byliśmy w parku Wuhlheide - fajne miejsce; spory kawałek lasu, w którym rozsiane są rozmaite atrakcje - m.in. place zabaw, wieża do wspinania i kolejka wąskotorowa, która zresztą pokonuje ładnych parę kilometrów i zatrzymuje się na kilku dworcach. Obsługiwana jest w całości przez dzieci, częściowo lekko niepełnosprawne - jakaś taka kulka się w gardle robi, kiedy człowiek obserwuje, jak oni w swoich karykaturalnych mundurkach śmiertelnie poważnie zapowiadają, kontrolują i odprawiają te pociągi. Można też wypożyczyć pojazd albo i zabawki, i flohmarkt był - ogólnie, mnóstwo wrażeń, a na zdjęciu oczywiście najważniejsze: JEDZENIE. :)
Chłopcy znowu mieli skok wzrostu, buty sprzed miesiąca schowaliśmy do szafy, spodnie wszystkie za krótkie. Robią się też coraz bardziej wyszczekani... ehem, nieładne słowo: rozmowni. Elokwentni. Błyskotliwi ;) Tata pyta wczoraj Jacia: - Jacusiu, wiesz gdzie jest twoja piżama? - Wiem! - No to gdzie jest? - Zgubiła się! Kuba konstruuje piętrowe, wyszukane formuły, rzecz jasna w celu wynegocjowania lepszych warunków: - Mama, więc czy sądzisz, że moja propozycja jest rozsądna?
Mamusia miała dzisiaj kolejny atak wściekłości na przedszkole - po raz kolejny zobaczyłam a) moje u**bane wodą, błotem i/lub moczem dzieci oraz b) wyluzowaną Nadię, rozmawiającą na ławeczce z jakąś babką. Gumowe spodnie nie niepokojone przez nikogo wisiały sobie w szatniach, a chłopcy mokrzy od stóp do głów (za to w kaloszach - tak, też mokrych w środku!!) bawili się w wielkiej kałuży z błotem. Jacek dodatkowo zasikany od stóp do głów. Nie chodzi mi o brudne rzeczy, ale, do diabła, dzisiaj wcale nie było AŻ TAK ciepło!! Tak się wściekłam, że bez słowa przebrałam ich i wyszliśmy - obawiałam się, że przereaguję.
Czekamy na telefon z Kinderakademie jak na zbawienie - niestety, z czasem coraz mniej wierzymy, że to się uda. Skąd by mieli wyczarować dodatkowe miejsce...
A w piątek do Krakowa.