Jacuś okresowo
W przededniu (przedtygodniu?) czwartych urodzin Jacynka mierzy 108 cm i waży 18 kg. Wszystkie testy przeszedł bez zastanawiania, z wyjątkiem - testu słuchu.
Mieliśmy już od jakiegoś czasu podejrzenia, że Jacek gorzej słyszy. To się dało zauważyć, domagał się powtarzania rzeczy - "musis mi to powiedzieć do ucha, mama!", a zagadnięty znienacka nie reagował. Mieliśmy już termin na te badania, więc odczekaliśmy spokojnie. I rzeczywiście: na teście Jacur słyszał mniej niż połowę. Nieco zaskoczony pan doktor zbadał go i - odkrył infekcję węzłów chłonnych, która zatkała mu uszy i parę innych rzeczy. Mamusia przeżyła kilka bardzo nieprzyjemnych minut, czekając na wynik testu na streptokoki - negatywny. Jeszcze nam streptokoków brakowało...
Pan doktor zezłościł się też na obie panie terapeutki Kubusia - ergo i logo. Powiedział, że ich raporty to jest bełkot, z którego nic nie wynika, i że on najchętniej odstawiłby obie terapie, bo wywołują u Kubeła tylko przekonanie, że jest nienormalny i bardziej szkodzą niż pomagają. Osłupiała mamusia powstrzymała się i nie powiedziała, że obie terapie zapisał osobiście pan doktor, tylko wytargowała kontynuowanie zajęć do końca obecnych recept. A potem mamy przyjść z Kubełem i pan doktor powie, co dalej. No i teraz już sami nie wiemy, co myśleć - bo panu doktoru ufamy... To jest zresztą dziwna sprawa i on może mieć rację: do tej pory byliśmy przekonani, że Kuba uwielbia obie panie - codziennie się dopytuje, czy dziś do nich idziemy - ale zapytany delikatnie, czy chciałby może przestać tam chodzić, podskoczył i zakrzyknął: "o tak, tak, przestać!!!" He?

Poza tym odbyła się świąteczna impreza w przedszkolu. Z nami jest chyba coś nie tak: nie lubimy piec ciasteczek, budować domków z piernika, robić aniołków na choinkę i tłoczyć się po kubek soku. Nie lubimy tłumu, hałasu i stresu. Krótko: nie lubimy imprez w przedszkolu. Mamusia (no i co, że w radzie rodziców) obiecała uroczyście, że na żadną więcej nie pójdzie. Nie chcę, nie lubię i nie potrafię wytłumaczyć chłopcom, dlaczego oni mają to lubić. Precz. Mogę upiec ciasto, więcej nic.
A weekendzik spędzamy w domu, chorzy - Kubeł z gorączką, Jacek ze swoją infekcją (która podobno sama przejdzie), a rodzice ze swoim przemęczeniem i brakiem pałera w ogóle. Kaloryfery grzeją, choinka świeci i dobrze nam na kanapie.
Aha, a z mieszkania zrezygnowaliśmy - podnieśli czynsz o stówę i przestało być aż tak tanie. Znajdziemy sobie lepsze, na drzewo. Czasu jest dość.