Uszy
Nie doczekaliśmy się wiosny, ale dość niespodziewanie doczekaliśmy się - zimy. Spadło trochę śniegu, temperatura też spadła - no zima. Mieszkanie nasze powitało zimę awarią ogrzewania, bardzo, hm, adekwatnie. Na szczęście w południe naprawili. Chłopcy się pobawili na śniegu i hura, wykorzystaliśmy weekend.

Uszy Jacusia zdenerwowały się na nas, że się nimi nie zajmujemy, i zapaliły się - oba. Najpierw jedno, potem drugie. Ściągnęli nas telefonem do przedszkola, że Jacek zdechły, że śpi i płacze, że chory. Tata ciupasem zabrał synka do lekarza, wyrok: zapalenie prawego ucha. Zaraz potem dołączyło do niego lewe ucho. Makabra zupełna, lało się z tych uszu takie... takie coś, ohyda. Bolało jak cholera, Jacyk był przez trzy doby na środkach przeciwbólowych non stop. Bidny był strasznie. Nasz mądry pan doktor żadnej paniki nie robił, przetestował bakterie i kazał siedzieć spokojnie w domu, karmić nurofenem i przyjść za tydzień do kontroli i na płukanie uszu. Pójdziemy w czwartek. Jacynka już żywa i żarłoczna.
Na zdjęciu: ubrani jak na Sybir świętujemy awarię ogrzewania.
Niestety, przez chorobę Jacynki mama nie obejrzała kubusiowego przedstawienia. Bardzo mi było przykro, ale nie dało się w żaden sposób - Jacynek spał. Może trafi się jakiś jeleń, który robił zdjęcia i zdjął przy okazji Kubusia... (tata nie robił, bo mama miała dowieźć aparat) No, kiszka, ale co poradzić.
Szukanie mieszkania przybrało zupełnie niespodziewany obrót. Mamusia znalazła dziś jakieś dziwaczne ogłoszenie, zadzwoniła, od razu się umówiła i pojechała na oglądanie - zupełnie bez przekonania, bo wydawało się małe i w głupim miejscu. Tymczasem, jeśli administracja da się zaszantażować i wyremontuje łazienkę, być może właśnie je weźmiemy. No nic: cierpliwości. Morał z tej historii: nie lekceważ nawet najgłupszych ogłoszeń.