Gips : Jacek = 2 : 1
Jacek złamał obojczyk.
Wszystko przez deszcz. Lało jak gupie, więc dzieci bawiły się nie w ogródku, tylko w budynku. Mają tam taki pokój do zabawy, w którym jest m.in. drewniany domek, ze schodkami i takimi tam. I dachem. A skoro jest dach, grzech byłoby nie skoczyć, prawda? "Ale na szczęście przyszła potem Carola i powiedziała, żebyśmy nie skakali, mama". Na szczęście.
Jacek łaził z tym złamaniem dłuższy czas, w końcu - przy wkładaniu koszulki rano - poskarżył się, że go boli, więc pojechaliśmy do - mamusia wykrakała - kliniki Westend, gdzie Jacia prześwietlono i zbadano. Pan doktór powiedział, że gipsu nie trzeba, bo to się samo zrobi, więc tym razem wyszło lajtowo, bez gipsu. Ale trzecie złamanie mamy zaliczone.
Byliśmy też u laryngologa - innego, tu w pobliżu. Pan laryngolog nie miał maszyny robiącej ping, za to zajrzał Jaciowi do ucha i powiedział, że on by go nie operował. Że przecież słyszy i po cholerę. Mamusia oczywiście była bardziej niż szczęśliwa z powodu takiej diagnozy, więc operacja chwilowo została skreślona.
Mieszkanie powolutku nabiera kształtów, mamy już szafę i zlew, zaczyna się robić domowo. Akcję Kuchnia przełożyliśmy na sierpień.