Pedagogiczna obraza, lol
Postanowiliśmy dziś pedagogicznie obrazić się na dzieci.
Nasze dzieci są naprawdę kochane, ale czasami wpadają w taki stan, kiedy nic do nich nie dociera. Można ich prosić o coś pięćdziesiąt razy, a oni nagle głuchną, olewają, ignorują i robią swoje. No i dzisiaj tak się właśnie stało.
Obraziliśmy się zatem pokazowo i przestaliśmy na nich zwracać uwagę.
Przez pierwsze dwie godziny nic się nie działo - nasza obraza pozostała niezauważona. Hm. Ale potem Kuba chciał nam pokazać coś, co zbudował, no i zorientowali się, że Coś Się Dzieje.
Robili różne podchody, przychodzilli, zagadywali, ale jakoś nic nie pomagało, więc Kuba w końcu zaatakował temat.
- To co? Nie wychodzimy?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nam się nie chce.
- Tak? Tak?? Dobrze! To jak nie wyjdziemy, to chcecie, żebyśmy tu szaleli w domu cały dzień, tak?? Robili hałas??
[cisza]
- Aha! Tak! Nie wyjdziemy! Dobrze! Będzie nam brakowało witaminów de i witaminów ce i tak, dobrze, będziemy chorzy! I wtedy zobaczycie!
Tu już rodzice niepedagogicznie ryknęli śmiechem, bo nie dali rady. Dzieci oczywiście od razu zorientowały się, że atmosfera się rozluźniła, no i zaczęliśmy gadać. Wytłumaczyliśmy im, że to jest niefajne, jak nas ignorują, bo jest nam przykro, no i że sami widzą, jak to jest.
- Przepraszam - powiedział Kuba.
- Nie chcę, żebyś mnie przepraszał, chcę, żebyś zwracał na mnie uwagę.
- No ale teraz już jest za późno, bo zaraz wychodzimy - oznajmiło dziecko z żalem.
Na nich po prostu nie da się długo gniewać...
W ogóle to są naprawdę kochani; w weekendy wstają rano, ubierają się sami, robią sobie śniadanie - a my możemy, pierwszy raz od lat, wysypiać się przynajmniej dwa razy na tydzień. Potrafią też świetnie bawić się razem i naprawdę są niekłopotliwi - tylko te akcje czasami... ...
Poza tym to Kuba w szkole odnajduje się jakby lepiej - są chłopaki, których lubi, i chłopaki, których nie lubi, więc normalnie. Mieliśmy długą rozmowę o płakaniu o byle co, nie wiem, czy pomogła, ale naprawdę jest lepiej. Do zaproponowanej przez szkołę poradni zgłosiliśmy się, oczywiście, ale pani powiedziała, żeby raczej nie robić sobie złudzeń, że w tym roku jeszcze będzie jakiś termin - są bodaj jedyną w Berlinie taką kompleksową poradnią z różnymi specjalistami, więc kolejki są po horyzont. Ale obowiązek został spełniony ;-)
Jacek został zapisany do szkoły, testy przed-szkolne też przeszedł, jest cacy. W środę ma test językowy w szkole, ale raczej nie ma niebezpieczeństwa, żeby ktoś uznał go za polskojęzyczne dziecko (patrz poprzednia notka).
A poza tym to zaczęliśmy adwent, po niemiecku, ze świeczkami i czekoladkami, i cieszymy się na wyjazd do babci. Na zdjęciu widać też zapomnianą halloweenową dynię, która jakoś nigdy nie doczekała się zostania Straszną Mordą... Planujemy ją zjeść, ale w wyniku nieposiadania piekarnika oraz tajemniczego zaginięcia miksera brakuje nam trochę pomysłu, jak.
Życie jest znośne, naprawdę :-)