Weekend bez samochodu

Udał się bardzo!
Na początku było smutno, bo pociąg (piętrowy, mama, piętrowy!!!) przyjechał tak załadowany, że staliśmy na jednej nodze na schodach. Na szczęście niedługo. A z powrotem był pustawy, więc zaliczyliśmy siedzenie na górze i wyglądanie przez okno - tak że podróż pociągiem mama!!! można uznać za zaliczoną.
Potem wykonaliśmy wspaniały numer, mianowicie wysiedliśmy z autobusu pięć kilometrów za wcześnie. Nie żałowaliśmy, bo spacerek przez las dobrze nam zrobił... Panicze niby marudziły, ale szły jak dwie małe maszynki. ;-)
Camping okazał się być bardzo śliczny, jezioro też, spędziliśmy dwa dni leżąc na trawie i łażąc po lesie. To znaczy Kuba spędził dwa dni w wodzie, a my na trawie :-) I zrywaliśmy maliny i w ogóle - pięknie było.
A plecaki wcale nie były
aż takie cięzkie ;-)
Progenitura na dzień dzisiejszy wygląda tak: