Lego nie jest do oglądania!
Byliśmy dziś w Legolandzie i tak się zeźliłam, że aż muszę napisać.
Przede wszystkim, Kuba został zaproszony na urodziny do kolegi - do Legolandu właśnie. Ja nie wiem, co to jest, ale ja po prostu nie znoszę urodzin organizowanych za pieniądze w jakichś takich miejscach. No nie cierpię; rozumiem, że wygoda, że dziecka się bawią - ale i tak mnie mierzi i już, no co poradzę.
Same urodziny... Nie, może urodziny będą na końcu, najpierw Legoland.
Przede wszystkim Legoland jest w piwnicy. Tzn. nie, przede wszystkim Legoland kosztuje potworne pieniądze. Gdyż Jacek na wieść, że Kuba został zaproszony do Legolandu, wpadł w Straszną Rozpacz, więc mama powiedziała, że w takim razie pójdziemy do Legolandu razem. Poszliśmy, za cholerne 20 €. No i okazało się, że Legoland jest w piwnicy. Bez światła dziennego, bez świeżego powietrza, za to w straszliwym hałasie, tłoku i duchocie. No ale dobra.
Po drugie przede wszystkim, w Legolandzie nie ma szatni. Co w chłodny październikowy dzień z dwójką dzieci jest oczywiście urocze, bo trzeba przez cały czas targać ze sobą tobół złożony z kurtek, polarów, plecaków i czego tam jeszcze.
Potem okazało się zresztą, że szatnia jest. Przy wyjściu. Za eurówki. Czytaj: kiedy już nie opłaca się chować rzeczy, a nawet jakby, to i tak człowiek nie ma przy sobie ani jednej zasmarkanej monety!!!
Legoland składa się z budowli zbudowanych z klocków Lego. Gotowych, sklejonych i za szybką. Których nie wolno dotykać.
I tu dochodzimy do tytułu posta. Ludzie! LEGO NIE JEST DO OGLĄDANIA!!!
Przelecieliśmy zatem przez Miniland - różne budynki zbudowane z klocków, sklejonych i za szybką - i dotarliśmy do działu Lego Ninjago. Który składa się z korytarza, figurki zbudowanej z klocków, sklejonej - tym razem bez szybki - oraz czegoś w rodzaju placu zabaw z gąbkowanymi urządzeniami, w których szaleje kilkoro dwulatków.
Fajnie.
Potem jest kino - nazywa się 4D, co polega na tym, że jak się leci przez wodospad, to uruchamiają się w kinie zraszacze. Komentarz? "Mama! Ja nie lubię, jak się to zimne na mnie leje!!!"
3D komputerowe i do dupy, oczy bolą - no ale niech będzie. Dla dzieci był pierwszy raz.
Potem przechodzi się do miejsca z knajpą, placem zabaw i - o cudzie! - miejscami ze stolikami do budowania z klocków Lego. Których wreszcie można dotykać! ...szkoda tylko, że w domu mamy więcej i fajniejszych klocków...
A jak mówi się dzieciom "panowie, zbieramy się" - to one bez słowa wstają i tupają do wyjścia, co jest najlepszym i jedynym komentarzem do tego uroczego miejsca, jakim jest Legoland na Potsdamer Platz w Berlinie.
Na koniec słów kilka o urządzaniu (?) urodzin w Legolandzie.
Urządzone urodziny polegały na tym, że rodzice solenizanta zapłacili wstęp siedmiu chłopcom i przestali się nimi interesować, jak tylko przekroczyli próg piwni... ekhm, Legolandu. Co oznaczało, że chłopcy biegali sobie tam każdy osobno i w ogóle nawet nie widzieli się na oczy. Kiedy przyszedł pracownik Legolandu i spytał, kiedy będzie podany tort, tatuś solenizanta odpowiedział, że tort to w sumie bez sensu, bo wszyscy się i tak rozbiegli i nikogo na miejscu nie ma. W rezultacie na tort załapał się Kuba, który akurat był na miejscu, oraz tatuś solenizanta. Jackowi, który był na miejscu takoż, nie zaproponowano, ale to już nie należy do ogólnego tematu.
Na koniec tej wspaniałej, koleżeńskiej zabawy dzieci dostały tradycyjną urodzinową tutkę na pożegnanie. Tutka, zapakowana firmowo, zawierała zestaw klocków, którym Kuba bawiłby się prawdopodobnie w wieku dwóch lat, a i to niezbyt entuzjastycznie, oraz dwie czekoladki. Stanął zresztą Kubełek na wysokości zadania, gdyż przyszedł z tą tutką do mamy i z buzią w podkówkę, ale zupełnie pewnym glosem, powiedział: "Zobacz mama... Dostałem Abschiedstüte... Z klockami..."
(jest jeszcze w kuchni, zapakowana firmowo, a jakże)
A ponieważ Jacek i tak miał obiecane pocieszenie za nieotrzymanie tutki, mamusia zapakowała towarzystwo do autobusu nr 200 i pojechaliśmy na Kudamm do sklepu Lego, gdzie przepuściliśmy następne dwie dychy na klocki. Ale, cholera jasna, coś nam się należało fajnego!!!
Wiem, wyłazi ze mnie stary zgred, który narzeka na świat i ludzi - ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cała ta impreza woniała na kilometr nastawieniem "zapłacę kupę kasy i będę miał z głowy". Ja tam nie wiem, nasze mieszkanie jest małe, ciasne i nie ma żadnych atrakcji, na pożegnanie dzieci dostają worek foliowy wypchany słodyczami z supermarketu, jedyną godną uwagi rzeczą jest wyjście na plac zabaw pod domem - a i tak, i tak! wydaje mi się, że O NIEBO wolałabym takie urodziny, niż te cholerne dwie godziny w Legolandzie. Ale może ja się nie znam, może robię krzywdę moim biednym dzieciom, które zapraszają kolegów do swojego pokoju i karmią ich tortem upieczonym w nocy przez mamusię. W każdym razie, w ramach podsumowania, była to pierwsza - PIERWSZA od czterech lat - impreza, z której chłopcy wyszli szybko, sprawnie, chętnie i bez słowa sprzeciwu. Nieważne, czy w domu czy w knajpie.
Więc może chociaż to przekona trochę moje niespokojne sumienie.