Gdzie ten styczeń?
Się podział? Bo jakoś nie pamiętam.
Odbyła się spóźniona urodzinowa impra Jacusia. Zaczęło się wielką wtopą, bo zaproszenia zostały rzeczywiście wysłane pocztą -- i nie podochodziły. No co za kiszka, no. Dziwne, bo poczta niemiecka jednak zwykle działa bez zarzutu (pomijając idiotów-kurierów z DHL), a tym razem, skoro to było ważne - nawaliła. Na szczęście mama dosyć przytomnie kapnęła się, że coś nie halo, i obdzwoniła towarzystwo celem potwierdzenia, więc co nieco udało się uratować.
Tak czy owak, wszystko dobrze się skończyło, bo ze szkoły nikt nie przyszedł - bo chorowali - i zabawa odbyła się w starym, sprawdzonym gangu z przedszkola. Dosyć nawet kameralnie i miło.
A kubełkowe urodziny wypadają w tym roku w Wielki Piątek, w samiusieńkim środku dwutygodniowych ferii wielkanocnych - no cholera by to wzięła. Coś trzeba będzie wymyślić...
Chwilowo sporymi krokami zbliżają się ferie zimowe, ale niestety - nic tym razem nie wykombinujemy. Chłopcy będą musieli pochodzić do świetlicy; w zamian może w tę Wielkanoc coś się uda wyczarować.
A poza tym zima się zrobiła, wszystko zaciapane obrzydliwym śniegobłotem - fuj. Tyle, że chłopcy pojeździli w weekend na sankach. Ale nie z nami; mama Romana ich wszystkich zabrała - ona chyba lubi śnieg czy co...
Jutro koniec kubowej melodiki! Znaczy kursu. Odetchniemy wszyscy, bo to się już męczące robiło. Na pewno nie zapiszemy go do klasy akordeonu, bo nie jest to jakoś instrument naszych marzeń, ale
jakiejś muzyki Kubeł będzie musiał się uczyć. I Jacek. Jak celnie ujęła ww. mama Romana: klasyczne wychowanie, języki, muzyka i sport, nie obchodzi mnie, czy lubisz, masz się zamknąć i nie dyskutować.
Niech się cieszą, że języki im się same robią - hy hy hy (złowrogo).