Dziennik budowy, II
No więc: nie zdążą.
 |
Dach przedwczoraj |
Panowie przyjechali robić dach - mamusia dopiero w dzień przyjazdu zorientowała się, że pomyliła tygodnie i że do świąt pozostały dwa tygodnie, a nie trzy, czyli w zasadzie dziesięć dni, bo w piątek mieliśmy jechać do Polski.
Nie pojedziemy. Zabraknie tego jednego jedynego dnia. No ale nic to, pojedziemy w sobotę.
Panowie pracują w sposób niewyobrażalny, po 12 godzin dziennie, deszcz nie deszcz. W dziesięć dni rzeczywiście zrobią nam dach, z rozwalaniem ścian na poddaszu, montowaniem okien i takimi tam. Zdarzyło się już, że się przechodnie (przejezdnie..?) samochodami zatrzymywali i pytali, czy oni też by mogli dostać taki dach - nie! To nasi robotnicy ;-)
Niewątpliwie nie zdawaliśmy sobie sprawy ze skali przedsięwzięcia - i dobrze, gdybyśmy sobie zdawali sprawę, w życiu byśmy się nie odważyli nawet zacząć. Jakoś tak myśleliśmy sobie, że spoko, dach się zrobi, potem pokoje na górze i łazienkę i będzie git - HA! HA! Może i będzie, kiedyś; jak się przed zimą wyrobimy z połową, to będzie dobrze. Na górze jest wielka kupa gruzu, a kupa odpadów budowlanych sięgnęła już rynny i bardzo jesteśmy ciekawi, co z całym tym syfem w ogóle zrobimy. Noale. Dach się robi. A z resztą damy se radę.
Chyba ;-)