Wakacje II
Wypluskawszy się zatem w torfowym bajorze wyruszyliśmy do Darłówka. W ciemno, bo w okolicy są cztery campingi, no to przecież coś znajdziemy. I rzeczywiście, znaleźliśmy
znośny camping na przeciwko portu, tzn. tak pomiędzy Darłówkiem i Darłowem - całkiem przyjemne miejsce, ale bez szału - płaski kawałek trawnika, nie ma się gdzie schować. No ale można z psem i jest kuchnia, dobra jest. Rozbiliśmy się i potupaliśmy do miasta, ponieważ było już dosyć późno, byliśmy strasznie głodni, no a mamusia pchała sie do Darłówka.
Matkobosko.
Nie wiem naprawdę, czy dałoby się zrobić większe piekło na ziemi, niż udało się to włodarzom tego konkretnego miasta. Na terenie naszego dawnego ośrodka jakiś geniusz postawił wesołe miasteczko, wszystkie karuzele na kupie, że ludzie się prawie nogami zaczepiają - i każda robi własny hałas, oczywiście. Tak więc od razu przy wejściu do miasteczka wita człowieka kakofoniczne piekło. Ale to nie szkodzi, ponieważ po przejściu przez most wpada się w kolejne piekło, czyli DEPTAK. Deptak otoczony jest -- lokalami, z których każdy - tak, każdy robi własny hałas! Oraz świeci! I mruga!! Flippery, samochodziki, knajpy, budy, smażalnie, pamiątki, no: wszystko na kupie, a środkiem wali zbity tłum ludzi. Serio, są tam ludzie. Po co, dlaczego - nie potrafię sobie wyobrazić. Ale są, w dużych ilościach. (Zdjęcia nie ma. Nie chcę o tym pamiętać.)
 |
Kąpiel Ratująca Zdrowe Zmysły |
Z szeroko otwartymi oczami - i ogłupiałym ze strachu psem - przedarliśmy się przez ten horror i zeszliśmy na plażę, która została tak samo ładna, jak była - pomijając dmuchane barierki TVN, ale to tylko kawałek, potem już nie ma. Chłopcy plusnęli do wody, a mamusia siedziała na piasku ze łzami w oczach i NIE PATRZYŁA na apartamentowiec, który jakiś BUC wyje... wybudował przy samym molo na plaży. Serio, betonowy wieżowiec. Jak się potem okazało, widać to GÓWNO nawet z Łazów. Nie do wiary. I podobno ma być tego więcej. No: rozpacz.
 |
Przeżyliśmy i jemy |
Prawdziwy dramat zaczął się wieczorem, kiedy już się zaczęło ściemniać i chłopcy wyszli z wody, głodni jak cholera. Nie mając wyjścia wróciliśmy do piekła i zaczęliśmy szukać czegoś do zjedzenia. Ha, ha. Wszystko było napchane na sztywno ludźmi, do tego ten piekielny hałas - oraz, większość rzeczy zaczęła się już powoli zamykać. Zaczynało być naprawdę dramatycznie, ale w końcu udało nam się znaleźć w miarę sensowną knajpę, gdzie dawali rybę, no i wieczór jakoś dało się uratować. Niemniej, było zupełnie jasne, że musimy uciekać jak najszybciej, więc następnego dnia wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy eksplorować dalszą część wybrzeża.
 |
Poza campingiem bajkowo |
No i trafiliśmy do Dąbkowic, ale nie Śląskich. Do ośrodka wczasowego "
Mierzeja". W ośrodku tym wolno rozbijać namioty na terenie, ale bardzo nie polecam - jest to inny typ towarzystwa i tego, imprezy do wczesnego nadrana, plus tłok - niedziękuję. Fakt, miejsce bajkowe - z jednej strony jezioro, z drugiej morze, wszystko na piechotkę - ale ośrodek jest straszny. Zatem po jednej nocy znowu zebraliśmy się i pojechaliśmy dalej na zachód, na drugą mierzeję, do Łazów. I było to TO miejsce.
Camping "
Czajka" też jest położony na mierzei, 100 m do plaży, 20 do jeziora. Na piechotę pół godziny wzdłuż jeziora do Łazów, które zostały ciągle jeszcze prawdziwym nadmorskim miasteczkiem. Jasne, jest deptak z tandetą, jest nawet hałasujące wesołe miasteczko - ale jedno i małe. Poza tym pyszne jedzenie i niedrogo, a poza tym dwie wielkie księgarnie, czy też raczej namioty z książkami, w których wydaliśmy majątek - no bo takie fajne rzeczy tam mieli ;-) Na plaży pustka, na campingu święty spokój - no bajeczka. Podobno teraz Czajkę ktoś kupił i ma remontować - przyda się, oględnie mówiąc. Ale nawet mimo, hm, braków technicznych, bardzo nam się tam podobało.
 |
Plaża w Łazach: widać tłok |
W Łazach przeżyliśmy jeszcze zaćmienie księżyca, i tej nocy umarła Kora - okropne uczucie, wiedzieć dokładnie, co się robiło w momencie, gdy -- ale to OT.
A z Łazów przez Toruń do domu. Ale o tym w następnym odcinku.