Wakacje: podsumowanie
 |
Boczne drogi |
Podsumowując, taki typ wakacji, że wsiadamy w auto i jedziemy przed siebie, bardzo nam się podoba. Fajnie się jeździło po tych wszystkich wioseczkach, a z guglem w telefonie do tego jeszcze i pouczająco. Może trzeba było tych Krzyżaków bardziej wyeksplorować, no ale.
Nasz pieseł jest zupełnie fantastycznym podróżno-terenowym piesełem, który w samochodzie potrafi przespać sześć godzin ciurkiem, a na campingu biega wolno i kocha wszystkich po równo, ludzi i zwierzęta. W Wieczornych Mgłach był trochę problem z gęsiami, bo jak gospodyni zapewniała nas, że "one mu nic nie zrobią, młode jeszcze", tak gospodarzowi niezbyt się podobało, że Bilbo mu żywinę gania, no i wyleciał z siekierą. Ale potem już pilnowaliśmy.

Zaczęliśmy też tresować pieseła, bo jaki by nie był kochany, jednak musi reagować na komendy - no, trochę reaguje ;-) Miał okropny problem na początku, bo sobie nie radził z tym, że mu się rodzina rozłazi. Jedno polazło do kuchni, drugie do klozetu, jeszcze inne do jeziora - no jak tu się rozczworzyć! Więc biegał i trochę rozpaczał, musieliśmy użyć przymusu bezpośredniego w postaci sznurka przywiązanego do drzewa (i psa), ale w końcu nauczył się, że ma zostawać z tą osobą, która akurat sobie tego życzy. To mu też bardzo dobrze zrobiło na ogólną grzeczność.
Na zdjęciu widać środek przymusu bezpośredniego oraz norę, którą pieseł wykopał sobie, żeby się schłodzić. Instynkt to niesamowita rzecz.

Na plaży w ogóle nie było problemów, łaził sobie albo robiliśmy mu budę z parasoli i spał sobie w cieniu, nie reagując na ludzi. A właśnie, parasol sobie muszę odkupić - przestał się otwierać ;-)
Udało nam się też trochę zwodować Bilba - najpierw w bajorze, a potem w morzu braliśy go na ręce i bardzo powoli wchodziliśmy z nim do wody, a były takie wściekłe upały, że najwyraźniej mu to dobrze robiło - kiedy po wakacjach pojechaliśy nad nasze jezioro, dobrowolnie wchodził do wody i kładł się na płyciźnie. Nie pływał - ale kto wie.
Polska w ogóle jest rajem dla psiarzy, nie zdarzyło nam się, żeby ktoś miał pretensje - no, do Malborka nie pojechaliśmy, ale też nieprzesadnie chcieliśmy. Ludzie się wręcz dziwili, jak pytaliśmy, czy możemy usiąść np. w knajpie w ogródku z psem albo wejść na plażę. Bajkowo. Bardzo się obawiałam, a tu proszę.
Całe mnóstwo rzeczy się wydarzyło na tych wakacjach, których nie sposób spisać - na przykład, jak lis ukradł w nocy bilbowe szelki i Jacka koszulkę i zawlókł do lasu - wiemy, że lis, bo go widzieliśmy, jak się na nas gapił w nocy, drań jeden - albo obłędny kościół, który odkryliśmy w Darłowie, albo Bar Leśny gdzieś między Sławnem i Toruniem, w którym panie w podomkach na bieżąco gotują obłędnie pyszne jedzenie - Jacek pierwszy raz widział, jak ktoś kroi ziemniaki na frytki :-D - albo łomot, który spuściła Bilbowi kocica naszych przyjaciół... Pisanie na bieżąco dziennika podróży jest chyba jednak jedynym sposobem, żeby to wszystko jakoś zachować.
No: następną razą.